Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Filmy.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Filmy.. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 lipca 2014

Szatańskie tango (Sátántangó) 1994 reż. Béla Tarr

   Siedmiogodzinny film, huh... na raty musiałem oglądać, zresztą tak jak sobie to zaplanował Bela Tarr. To będzie kolejna z tych ciężkich recenzji, że aż chyba ograniczę się do garści luźnych przemyśleń. Będą spojlery.

OPIS:

   Biedna węgierska wioska, jest miejscem z którego próbuje się wyrwać grupa wykolejeńców z kradzionymi pieniędzmi. Czekając na podział łupu oddają się pijaństwu i drobnym niegodziwościom. Jednocześnie czekają na nadejście Mesjasza, tajemniczego Irimiasa, przed którym czują respekt, a który ma zapewnić im lepsze życie.


   Dawno żaden film mnie tak nie zasmucił i przygnębił. Akcja rozgrywa się głównie w biednej wsi, gdzie nikt nie ma pracy, domy się sypią, a zamiast dróg wszędzie jest błoto. By jeszcze pogłębić ten przygnębiający widok cały czas pada deszcz. Jest zimno, mokro, brzydko i śmierdząco i niemal czuć to wszystko oglądając ten film.


   Bohaterami jest zgraja degeneratów, bez ambicji i wielkich potrzeb. Ludzi niemal zdziczałych, którzy potrzebują się nachlać, przelecieć żonę sąsiada i zapchać kichę paprikas krumpli. Przyznać trzeba, że pasują znakomicie do swojego środowiska.


   Tutaj nie ma zmiłuj, zepsucie dotyka wszystkich. Nawet mała dziewczynka, na pozór niewinna, okazuje się sadystką, co budzi jednocześnie przerażenie, ale i żal jak takie małe dziecko mogło zostać spaczone przez patologiczne otoczenie.

   Długie ujęcia pozwalają wczuć się w aktualną sytuację bohaterów, więc gdy idą drogą w deszczu to my idziemy razem z nimi i tak długimi minutami, czasem w milczeniu. Innym razem poznajemy codzienne życie bohaterów, siedzących na stołku w kuchni i gapiących się w ścianę, od czasu do czasu rzuciwszy jakąś miałką uwagę, albo i nawet nie. Ten czas marazmu daje też możliwość głębszego przemyślenia ukazanych przez twórcę problemów.


   Główny punkt ciężkości tego filmu to poukrywane metafory, alegorie i symbole, niestety tym razem jest to ponad moje siły. Tarr pokazuje straszne zepsucie, nie dają przy tym nadziei, że może być lepiej.

A tak poza tym jak zawsze jest czarno-biało i naprawdę ciężko przechwalić niesamowite zdjęcia, a to robota Gábora Medvigy'ego.  A do tego muzyka, którą jak to u Tarra skomponował Mihály Vig, świetnie pasuje do tego przygnębiającego klimatu.


   To chyba film jedyny w swoim rodzaju, przy okazji mocno naznaczony piętnem Tarra, więc jeśli ktoś lubi jego filmu, to Szatańskie tango na pewno mu się spodoba, aczkolwiek jest to dość ciężki film.


niedziela, 25 maja 2014

Cisza i krzyk (Csend és kiáltás) 1967 reż. Miklós Jancsó

   Oglądałem z angielskimi napisami, więc pewnie nie wszystko wyłapałem/zrozumiałem.

OPIS: 

   Rok 1919. Po obaleniu Węgierskiej Republiki Rad nowe władze rozprawiają się z ludźmi komunistycznego reżimu. Na gospodarstwie pośród węgierskiej puszty przebywa dwóch byłych żołnierzy armii rewolucyjnej. Istvan ukrywa się za wiedzą dowódcy żandarmerii, Karoly zaś jest przez niego maltretowany psychicznie, dodatkowo otruwa go żona chcąc pozbyć się niewygodnego ciężaru.



   Podobnie jak w Desperatach i Gwiazdach na czapkach Jancsó po raz kolejny umieszcza akcję w trakcie zawirowań dziejowych związanych z rewolucją. Tym razem jednak bohater nie jest zbiorowy, a są to jednostki, z którymi dużo lepiej się zapoznajemy. Nie widać też walk ani buntu, dalej obserwujemy okrucieństwo władz, ale już nikt nie stawia oporu, ofiary poddają się.

   Oglądamy obraz zupełnego zepsucia. Przedstawiciele władzy pastwią się nad przegranymi. Kobiety oddają się żandarmom, by ratować swego krewnego, a jednocześnie są na tyle fałszywe, że podtruwają jego i matkę, by jak najszybciej pozbyć się kłopotu. Okoliczni chłopi odmawiają ofiarom pomocy, bo chcą mieć spokój. Całość tworzy naprawdę straszny obraz.


   Klimatu fabuły dopełniają surowe plenery i zdjęcia. Wszechogarniająca pustka i przestrzeń, na której znikąd widzieć ratunku, ani nie ma szans uciekać. Do tego jak zawsze liczne dalekie plany dodatkowo pokazujące jak nikła jest jednostka wobec otoczenia.

   Raz jeszcze mamy naprawdę świetne aktorstwo, szczególnie biorąc pod uwagę tak niełatwe role. Pojawia się cała plejada znanych już nam gwiazd: Zoltán Latinovits, András Kozák, Mari Törõcsik, János Koltai i József Madaras.


   I chociaż ofiarami są żołnierze komunistyczni, którzy nie powinni zasługiwać na litość, to można na nich spojrzeć łaskawszym okiem, jako na tych, którzy chcieli dobrze, nie wiedząc do czego doprowadzą rządy czerwonych na Węgrzech.

   Ciszę i krzyk serdecznie polecam.




   I jeszcze jedna rzecz, której nie mogło zabraknąć w przypadku Jancsó:
Są i cycki :D

poniedziałek, 19 maja 2014

C.K. Dezerterzy [książka + film]

   Tym razem zarówno książka jak i film będą polskie, ale związane tematycznie z Węgrami.

   Po C. K. Dezerterów Kazimierza Sejdy sięgnąłem w bibliotece przypadkiem i uznałem, że faktycznie mam ochotę na coś lżejszego. Od razu też zaplanowałem sobie, że po książce zobaczę adaptację filmową.


   Podobnie jak w Szwejku i tutaj możemy z bliska przyjrzeć się Monarchii Austro-Węgierskiej i jej siłom zbrojnym. Dezerterzy jednak są napisani w o wiele ciekawszy sposób, a bohaterowie zdają się być ludźmi z krwi i kości, a nie jak u Haska z papieru. I chociaż to cienka książka to przepełniona jest samą treścią, bez lania wody i niepotrzebnych opisów.

   Otrzymujemy obraz ciemnej strony sił zbrojnych Austro-Węgier, wojska w dużej mierze zdemoralizowanego, dowodzonego przez tępych lub twardogłowych dowódców i wymęczonego po latach wojny. To też świetny przekrój przez wielonarodowość państwa Habsburgów.

   Historia przedstawiona jest z humorem, bazując na najciekawszych przypadkach z życia autora. Całość zgrabnie zebrana do kupy czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. I chociaż komiczne sytuacje są opowiedziane z jajem to w sposób nieordynarny.



   Film zawiódł mnie kompletnie, to zlepek luźnych scenek z książki. Twórcy mnóstwo wątków wycięli, w innych poczynili zmiany, a całość sklecili w sposób sztuczny. Dobrze że byłem świeżo po lekturze, bo pomogło mi to zrozumieć wiele wątków, a inne w nieświadomy sposób sobie dopowiedzieć. I mimo iż całość trwa trzy godziny, to nijak się ma do swojego pierwowzoru, wytraciwszy połowę komicznych scen i nie zachowawszy specyficznego klimatu powieści. To taka nudna i przydługa historia poprzetykana od czasu do czasu jakimiś śmiesznymi tekstami lub sytuacjami.


   Co do obsady również kiepściutko. Kondrat widać, że się starał ale średnio mu to w moim odczuciu wyszło, Zborowski już lepiej, ale to nie ten Haber, którego poznałem z papierowych stronic. A pozostali... jakoś tak mdławo wypadli.


   Podsumowując książkę polecam obowiązkowo, bo to kawał dobrej, lekkiej, ale i wartościowej literatury. Co do filmu zaś... szkoda gadać.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Hanussen 1988 reż. István Szabó

   Długo czekałem, aż będzie gdzieś dostępny Hanussen z tłumaczeniem, ale w końcu się doczekałem :) Film ten należy, obok Mefista i Pułkownika Redla, do trylogii europejskiej Szabó. Raz jeszcze spotykamy znanego nam już Brandauera, a przy nim plejadę polskich gwiazd, m.in.: Bajor, Szapołowska, Kownacka, czy Błaszczyk.

OPIS:

   I wojna światowa. Plutonowy Schneider zostaje ranny w czasie walk i trafia do szpitala. Tam pewien psycholog odkrywa jego talent hipnotyzerski i umiejętność czytania ludziom w myślach, wkrótce dochodzi do tego dar jasnowidzenia. Już po wojnie, Schneider z pomocą swojego byłego dowódcy kapitana Nowotnego rozpoczyna karierę sceniczną. Przybiera też pseudonim Hanussen.


   Fabuła nie jest porywająca, a wręcz przeciwnie - wlecze się niczym flaki z olejem. Ogląda się przyjemnie i z zainteresowaniem, w dużej mierze dlatego, że brak dynamiki rekompensuje ciekawy obraz Europy tamtych lat. Te plenery, scenografie, kostiumy, jest na czym oko zawiesić, jeśli ktoś interesuje się okresem międzywojennym.

   Losy tytułowego Hanussena toczą się w podobny sposób niemal przez cały film. Zaskakuje on coraz to szersze grona ludzi, trafiając na coraz bardziej wymagającą publiczność i wysoko postawione persony. Ciągle też pojawiają się te same dylematy i problemy. Hanussen nie przerwanie robi swoje, co momentami przynosi mu korzyści, a momentami kłopoty. Dopiero widmo nazistów na horyzoncie zwiastuje ostateczną katastrofę.

   Jeśli ktoś jest zainteresowany w temacie hipnozy, czytania w myślach, iluzji czy jasnowidzenia, to myślę, że spodoba mu się ten film.


   Podobnie jak w Mefisto i tutaj oglądamy jak główny bohater zaczyna powoli zaplątywać się w sieci nazistów. Bo chociaż on sam nie jest zainteresowany polityką, to jednak politycy są bardzo zainteresowani nim i póki działa na ich korzyść może zakosztować lepszego życia i sławy. Przy okazji tego wątku widzimy dojście Hitlera do władzy i obraz niemieckiego społeczeństwa w tamtych burzliwych latach.


   Polecam zobaczyć, bo film ma w sobie pewien klimat. Tak jak wspominałem przy okazji Medium, dzisiaj już filmowcy nie potrafią pokazać przedwojnia w ten sposób.


poniedziałek, 17 marca 2014

Człowiek z Londynu (A Londoni férfi) 2007 reż. Béla Tarr

   Przez długi czas nie mogłem znaleźć klucza do rozwiązania zagadki tego filmu. On nie miał sensu... I wtedy mnie olśniło, gdyż odnosi się on do sensu życia (lub też jego braku).

OPIS:

   Maloin pracuje w porcie, będąc dyspozytorem (?) na nocnych zmianach. To człowiek wypalony i samotny, nie mający żadnych pragnień. Sytuacja się zmienia, gdy Maloin staje się świadkiem morderstwa i przejmuje po zabitym torbę pełną pieniędzy.



Bez sensu.
(będą spojlery)


   Maloin żyje tylko na pozór. Chodzi do pracy, którą wykonuje niczym automat. Prawie z nikim nie gada, nic go nie interesuje, nic nie wzbudza jego emocji. Przed całkowitym wyobcowaniem chronią go tylko chyba partyjki szachów z barmanem. Dopiero szansa od losu, którą jest przejęcie walizki pieniędzy po zabitym, wyzwala w nim pewne zmiany. Maloin staje w obronie honoru córki, próbuje odnowić z nią więź przez ofiarowanie drogiego prezentu, a także rozpoczyna kłótnie z żoną, dając upust emocjom. Próby te okazują się jednak kalekie i prowadzą do porażek.


   Bohater sam rezygnuje z szansy danej od losu. Oddaje pieniądze nie ze strachu przed policją, która jest na tropie sprawy, ale dlatego, że nie wie co z nimi zrobić. Ciężko mi to oceniać. Ciężko mi w ogóle wyobrazić sobie sytuację, w której traci się sens życia (nie liczę chorób psychicznych). Z drugiej strony mając jakieś cele do których się dąży, warto się zastanowić czy nadają one naszemu życiu wartość i czy naprawdę do nich pragniemy zmierzać, podczas gdy w międzyczasie przepuszczamy przechodzące nam koło nosa okazje na coś lepszego. A wszystko dlatego, ze nie potrafimy już sięgnąć po szczęście.

Niby ładnie, pięknie, ale czegoś tu brak.

   Ten film nie posiada niestety tak wielu ukrytych symboli i alegorii jak Potępienie i Harmonie Werckmeistera, pozwalając godzinami analizować poszczególne sceny i ujęcia, brakuje mu też surowości Konia turyńskiego. A przede wszystkim nie wzbudza on tych jedynych w swoim rodzaju odczuć, które towarzyszą przy oglądaniu powyższych dzieł. Ciężko wczuć się tu w bohaterów, sytuacje czy miejsca. Mimo to jest sporo smaczków, którymi można się zachwycić. Jak zawsze niesamowite zdjęcia i genialna gra świateł i cieni.


   Do Człowieka z Londynu z pewnością kiedyś jeszcze wrócę, może po prostu jeszcze nie dorosłem :)

wtorek, 11 marca 2014

Ostatni blues (Az Utolsó blues) 2002 reż. Péter Gárdos

   Ostatni blues obejrzałem ponieważ akurat jakoś mi się nawinął i z tłumaczeniem nie było problemu. Przy okazji koprodukcja polsko-węgierska, której akcja toczy się w obu krajach wydała mi się całkiem ciekawa. Niestety wlazłem na minę, trudno, zdarza się.

OPIS:

   Andris (János Kulka) prowadzi podwójne życie kursując na trasie Budapeszt-Kraków. W tym pierwszym jest lokalnym biznesmenem prowadzącym sieć piekarni i kochającym mężem/ojcem, a w tym drugim zajmuje się renowacją sztuką, malując fresk w jednej z krakowskich kaplic i romansując z atrakcyjną Beatą. Wszystko zaczyna się sypać, gdy pewnego dnia w drodze psuje mu się samochód i Andris nie jest w stanie go zatrzymać.


Czary mary.

   Niestety od początku filmu wieje nudą. Powoli zagłębiamy się w skomplikowaną sytuację Andrisa, ale nie jest to nic co mogłoby wzbudzić większe zainteresowanie. Ot chłop prowadzi podwójne życie i siłą rzeczy musi to w którymś momencie pierdyknąć. Zwiastunem nadciągającej katastrofy okazuje się zabrany autostopowicz, który okazuje się osobą dziwaczną, a wręcz groteskową. Jeśli zdecydujecie się na film to sami zrozumiecie o co mi chodzi, a tak musicie wierzyć na słowo. Jego dziwactwo jest niestety czubkiem góry lodowej, bo już wkrótce ma się on okazać jakimś cholernym bytem magicznym, duchem, wytworem wyobraźni czy też innym cholerstwem. O tak, zaczyna się to robić pokręcone. Żeby jeszcze dowalić do pieca powiem, że awaria samochodu nie należy do normalnych, on również staje się zaczarowany, bo wbrew prawom mechaniki i fizyki nie daje się zatrzymać, nawet przez najechanie na drzewo.

   Niby fajny pomysł na bohatera uwięzionego w podróży, mającego pewien ograniczony wpływ na swój środek lokomocji. Do tego niemal ciągła łączność przez komórkę i facet przestaje być wyalienowany. Problem w tym, że ta jego czarodziejska jazda do niczego nie prowadzi. Wokół wali mu się życie i gdy bliscy ludzie zaczynają działać w sprawach z nim związanych, a on sam może i ma możliwość oddziaływania na nich, ale ewidentnie wszystko pieprzy.

Jak nie kijem go, to pałką.

   Słabe aktorstwo niestety nie uprzyjemniło mi seansu, o ile jeszcze główny bohater grał jako tako, o tyle drogie panie skończyły chyba swoją edukację na teatrzyku szkolnym. Żadna z postaci mi się nie spodobała, a nawet nie zainteresowała. Podobnie jak cały film. Nic więc dziwnego, że musiałem robić sobie przerwy, a ciśnienie na pęcherz traktowałem z ulgą.


   Na plus ładna muzyka. Chciałoby się powiedzieć: i piękne zdjęcia, jak to często idzie w parze, ale tak nie jest. Zdjęcia są przeciętnie, momentami operator machał kamerą jak głupi. Wywnioskowałem, że to po to by otrzymać artystyczne ujęcia, ale wyszło nijak.

   I chociaż fabuła zaskakuje to jest to zmarnowane osiągnięcie, bo historia zupełnie nie potrafi zainteresować. Ot film o zwykłych problemach, zwykłego faceta, w które wkradły się moce nieczyste (już sam nie wiem jak to nazywać). Można by się tu doszukiwać sensu i głębszego przekazu, ale po co? To zbyt prosty problem na takie przekombinowanie.

   Mam nadzieję, że ostatni raz oglądałem Ostatni blues, bo powtórki bym chyba nie zdzierżył.


poniedziałek, 10 marca 2014

Chłopcy z Placu Broni (A Pál-utcai fiúk) 1969 reż. Zoltán Fábri

   Chłopców z Placu Broni czytał chyba każdy. Ja dopiero przed rokiem ze wstydu, że umknęło mi to w dzieciństwie. Teraz przyszedł czas na film. To chyba najsłynniejsza ekranizacja (ale nie jedyna, przed wojną powstały ze cztery, a w ostatnich latach jeszcze dwie).

OPIS:

Każdy zna ;P

Przyjemne z pożytecznym.

   Jak wiecie, od czasu do czasu oglądam węgierskie filmy w oryginale, by poduczyć się węgierskiego (a po części też dlatego, że nie ma do nich tłumaczeń, a ja jestem ciekawy). Tym razem poszedłem na łatwiznę i sięgnąłem po film, do którego zrozumienia nie potrzebny mi ani lektor, ani napisy. A nawet gdybym nie czytał książki, to i tak dialogi były tu na tyle proste, że nawet ja ze swoją żałosną znajomością węgierskiego dawałem radę sporo zrozumieć.

   Nie będę streszczał fabuły, ani odstawiał tu analizy z interpretacją, gdyż byłoby to niepoważne. Skupię się jedynie na walorach estetycznych, aktorstwie i stronie technicznej filmu.

   Mali aktorzy zawsze wzbudzają moją ciekawość. Przecież dzieciaki grające w filmach siłą rzeczy nie mają za sobą szkół aktorskich, ale z drugiej strony mogą być wolne od wewnętrznych oporów czy jakiś nawyków, przez co potrafią zachowywać się przed kamerą naturalnie bez potrzeby wkładania wysiłku w grę aktorską. W tym filmie dzieciaki wypadły bardzo naturalnie, a biorąc pod uwagę ich liczbę, na planie musiało być bardzo wesoło.

   Pięknie pokazano Budapeszt przełomu wieków. Nie zobaczymy tu jednak zbyt wiele strojów z tamtego okresu, ani ciekawych rekwizytów, ani pięknych kamienic. Pamiętajmy że akcja w większości rozgrywa się na placu budowy. Także wszystkiego pokazano dokładnie tyle ile było trzeba.

   Zgrabnie poprowadzona fabuła, a właściwie bardziej wiernie oddana książka sprawia, że dziecięce przygody bardzo wciągają. Oglądając sam przeżywałem problemy, porażki i sukcesy bohaterów, śledząc z zainteresowaniem ich przygody.



Chłopcy z Placu Broni po węgiersku dostępni na YouTube.


wtorek, 18 lutego 2014

Desperaci (Szegénylegények) 1965 reż. Miklós Jancsó

   Trylogii rewolucyjnej ciąg dalszy. Tym razem niechronologicznie: Desperaci. Podobnie jak Gwiazdy na czapkach i to dzieło widziałem już nieraz, ale jakoś nigdy nie miałem natchnienia do zrecenzowania. Może i lepiej, bo z każdym kolejnym seansem lubię i cenię ten film coraz bardziej.

OPIS:
Po ugodzie austro-węgierskiej z 1867 roku, władze decydują się zlikwidować ostatecznie betyarów - ostatnich niepokornych walczących o pełną niepodległość Węgier. W tym celu zbierają w forcie pośrodku puszty wszystkich schwytanych i podstępami, bądź torturami starają się rozpracować ich bandę.


   Mimo iż narrator wprowadza nas na początku w ogólny zarys sytuacji, to na zrozumienie fabuły przychodzi trochę poczekać. Akcja rozkręca się powoli i stopniowo poznajemy głównych bohaterów. W przeciwieństwie do Gwiazd na czapkach, tutaj reżyser skupił się na poszczególnych postaciach i chociaż co pewien czas się one zmieniają, to jednak jesteśmy w stanie zaznajomić się z każdą z nich i wyrobić sobie własne o niej zdanie.


   Początkowa sympatia do betyarów, którą zaszczepia nam na początku narrator, szybko ustępuje. Okazuje się, że bojownicy o wolność dawno już stracili ideały Wiosny Ludów, a stali się jedynie grupą zwykłych bandytów. W takiej sytuacji przestają razić metody śledczych, starających się rozpracować bandę i wyłowić jej członków, spośród zebranych w forcie podejrzanych. Chodź nadzorcom daleko jeszcze do praktyk rodem z piwnic Gestapo czy NKWD, to i tak ich środki, początkowo budzące zdziwienie i niezrozumienie, okazawszy się skuteczne i przemyślane, zaczynają robić wrażenie. Więźniowie są trzymani w stanie ciągłej niepewności. Z pozoru bezsensowne posunięcia i rozkazy śledczych, pozwalają z czasem złamać ofiary, stosując głównie zastraszanie i fałszywe obietnice. Przy tej okazji Jancsó rewelacyjnie ukazuje człowieka w sytuacji zagrożenia i strachu, gdy zaszczuty, staje się zdolny niemal do wszystkiego by ratować swoje życie. Wielu więźniów gotowych jest posłać na stryczek kogokolwiek innego byle tylko ocalić siebie. Nie zdają sobie przy tym zupełnie sprawy z tego, że władza manipuluje nimi, i tak przeznaczywszy już wszystkich na stracenie.


   Wrażenie robi ogromna przestrzeń wokół fortu i domu, w którym śledczy czasem przesłuchują podejrzanych. Jancsó często i chętnie stosuje plany ogólne, które w połączeniu z długimi ujęciami pozwalają nam niemal wczuć się w położenie bohaterów, samotnych na pustkowiu. W takim miejscu, gdzie prócz rezydentów fortu i przychodzących od czasu do czasu kobiet z paczkami nie ma nikogo, rośnie autorytet władzy i bezsilność więźniów. Sytuację pogarsza fakt, że nikogo nie mogą być pewni, gdyż wśród nich pełno jest szpicli, czy dawnych kompanów w obliczu śmierci tracących jakiekolwiek skrupuły. Władza swoim okrucieństwem i nietypowymi, ale przemyślanymi metodami, łamie wszystkie ofiary i buduje swoją legendę.


   Desperaci spodobali mi się o wiele bardziej od Gwiazd na czapkach, chociaż oba filmy uważam za wybitne. Film polecam każdemu, chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest może łatwy w odbiorze, ani atrakcyjny.


sobota, 15 lutego 2014

Gwiazdy na czapkach (Csillagosok katonák) 1967 reż. Miklós Jancsó

   Chociaż Gwiazdy na czapkach oglądałem nieraz, jakoś nigdy nie udało mi się zebrać do napisania recenzji. Zamieszczam ją dzisiaj, trochę w hołdzie zmarłemu przed dwoma tygodniami Miklósowi Jancsó.

OPIS:
Akcja rozgrywa się w czasie wojny domowej w Rosji. Przeciwko Białym u boku bolszewików walczy Brygada Międzynarodowa, w której skład wchodzą m.in. Węgrzy. Przegrawszy z przeważającymi siłami carskimi, część komunistów zostaje rozstrzelana na miejscu, a na pozostałych urządzają polowanie. Przez zmienne koleje losu, żołnierze obu stron momentalnie zamieniają się miejscami.

   Jancsó nie faworyzuje żadnej ze stron. Zarówno wśród komunistów jak i Białych przedstawione są łotry i szlachetni ludzie, ale też żadnemu z bohaterów nie jest poświęcona większa uwaga. Nie liczą się tu jednostki, a bohater zbiorowy, którego zmiennie można określać jako oprawców i ofiary. Panuje pewna równowaga, co nie zmienia jednak faktu, że ludzie giną i cierpią na daremno.Sytuacja obcokrajowców z Brygady Międzynarodowej jest dodatkowo dość skomplikowana, gdyż wielu nie służy w niej z pobudek ideowych, lecz przypadku lub chęci powrotu do domu. To ludzie zagubieni i zmęczeni wojną, którzy wplątali się w piekło.


   Jancsó genialnie ukazał chaos i bezsens wojny, a także jej zmienne losy. Na tym małym wycinku frontu, który śledzimy, żołnierze strony, która aktualnie ma przewagę polują na przeciwników, urządzają egzekucje lub znęcają się dla przyjemności. Prócz zaangażowanych w konflikt krzywdę ponosi również ludność cywilna. To obraz prawdziwej wojny w skali mikro, której akcja ogranicza się do wsi, twierdzy i najbliższej okolicy.


   Liczne plany ogólne dają nam szerszy obraz sytuacji i pozwalają zauważyć kontrast między przepiękną przyrodą, a okrutnymi działaniami dokonywanymi w na jej tle. Podobnie nie do wyczynianych łajdactw nie pasują nienaganne maniery Białych oficerów. Akcja rozgrywa się bardzo dynamicznie i chociaż fabuła nie wciąga to ogląda się całkiem przyjemnie.


   Trochę śmieszne i dziwne jest u Jancsó to rozbieranie ludzi w każdym filmie. Gwiazdy na czapkach nie są wyjątkiem. Da się to oczywiście sensownie wytłumaczyć (poniżenie człowieka, odebranie mu godności i pewności siebie), ale prawda jest taka, że Jancsó lubił rozbieranie i golasów w swoich filmach, co czasem miało większy, a czasem mniejszy sens, a bywało i tak, że zupełnie nie dało się tego wyjaśnić.



sobota, 4 stycznia 2014

Dziennik (Naplófilm – 12 voltam 56’ ban) 2006 reż. Boglárka Edvy, Sándor Silló

   Filmów dokumentalnych poświęconych węgierskiej rewolucji antysowieckiej z 1956 roku powstało już wiele, ale ten rzuca nam na nią światło z nowej perspektywy. Poznajemy te wydarzenia i ich następstwa z dziennika dwunastoletniego wtedy Gyuli Csicsa oraz jego współczesnej narracji uzupełniającej. Zachowana jest chronologia i przedstawione najważniejsze fakty, a przy tym możemy dowiedzieć się jakie były nastroje społeczne, a także jak wyglądało życie codzienne: zakupy, szkoła, zabawy, spacery. Ludzie starają się zachować normalność.


   Ze słów dwunastolatka przebija niewinność i nieświadomość tego co się dzieje i chociaż chłopiec relacjonuje wydarzenia polityczne, a także razem z kolegą angażuje się w działalność rewolucyjną, to można odnieść wrażenie, że nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.


   Zdjęcia są bardzo dynamiczne, uzupełnione przez animacje i fotomontaże z dziecięcych rysunków. Cały czas towarzysza nam przy tym muzyka.

   Chociaż momentami film jest nudnawy, to myślę że warto go zobaczyć.



poniedziałek, 30 grudnia 2013

Koń turyński (A Torinói ló) 2011 reż. Béla Tarr

   Wstyd przyznać, ale nie znam filozofii Nietzschego, a na niej bazuje w dużej mierze ten film. Dlatego też nie będę go recenzował, ani interpretował, a opiszę w luźny sposób. Zresztą interpretować ten film można na tysiąc różnych sposobów, więc czemu mój miałby być tym właściwym.

   Tarr pokazuje nam tu sześć dni z życia starego niepełnosprawnego woźnicy i jego córki, mieszkających na odludziu, a także ich konia. W długich ujęciach poznajemy ich codzienne czynności, na które składają się: sen, praca, jedzenie, patrzenie się w okno, sen, itd.


   Czarno-biały obraz i przejmująca, niemal straszna muzyka potęgują ponury nastrój filmu. Bohaterowie żyją w nędzy, a ich jałową egzystencję przez większość czasu wypełniają wyżej wymienione czynności. Nasuwa się pytanie po co w takim razie żyją, a właściwie wegetują? I chociaż ich codzienność nijak się ma do naszej (widzów), to czy aby na pewno? Pewne schematy się powtarzają.

   W ciągu tych kilku dni zauważamy jednak pewne zachodzące zmiany. Najpierw koń odmawia jedzenia, prowadząc się do powolnej śmierci. Potem pojawia się sąsiad, który przychodząc po palinkę, toczy przed gospodarzem wywód na temat upadku ludzkości. Następnie spokój rodziny zakłóca pojawienie się Cyganów, a dzień później wyschnięcie studni. W końcu szóstego dnia nie wstaje słońce i znika ogień - na to nie ma już racjonalnego wytłumaczenia, musimy pogodzić się z faktem, że oto na naszych oczach dokonuje się powolnych koniec świata.


   Ujęcia ciągną się jak to u Tarra całymi minutami, więc kiedy widzimy, że dziewczyna idzie do studni po wodę, to prześledzimy cały ten proces od początku do końca. Stałym elementem jest też wiatr, jego siłę poznajemy gdy dziewczyna wychodzi na dwór, ale słychać go również w domu.


   To ciekawy obraz końca świata. Przy okazji - widzimy że najpierw wolę życia traci zwierzę, a dopiero później ludzie, którzy starają się przeżyć nawet w ekstremalnie trudnych warunkach. A szukawszy schronienia i tak w końcu wracają do domu - miejsca znanego.

   Film jest ciężki w odbiorze i potrzebne jest do niego odpowiednie nastawienie, które pozwoli się wczuć w sytuację bohaterów, by razem z nimi przeżywać te ostatnie chwile istnienia. Mnie bardziej jednak podobało się Potępienie i Harmonie Werckmeistera.




czwartek, 28 listopada 2013

Mefisto (Mephisto) 1981 reż. István Szabó

   Film ten oglądałem dawno temu i zupełnie mi się nie podobał, był męczący i długi. Uznałem wtedy że muszę do niego dorosnąć i miałem rację. Obejrzany nie dawno raz jeszcze sprawił mi wielką przyjemność i satysfakcje, może też po części dlatego, że dopiero niedawno (wstyd się przyznać) przeczytałem Fausta Goethego i dzięki temu lepiej mogłem zrozumieć fabułę dzieła Szabó.

   Historia opowiada o karierze młodego niemieckiego aktora Hendrika Hoefgena, który ma ogromne ambicje i wybuchowy temperament. Jako że sympatyzuje z komunistami, bardzo zaangażowany jest w projekt teatru rewolucyjnego dla robotników w Hamburgu. Przede wszystkim jednak pragnie wyrwać się "z prowincji" i zdobyć sławę ogólnokrajową. Korzystając z koneksji zaczyna piąć się powoli po szczeblach kariery. Kiedy do władzy dochodzą naziści Hoefgen staje przed wyborem: zachować własne ideały czy układać się z hitlerowcami. Decyduje się na kompromisy.


   Hendrik Hoefgen nie jest całkiem złym człowiekiem, co prawda donosi na ludzi, których nie lubi, ma napady szału, ale z drugiej strony widzimy że raz za razem, korzystając ze swojej pozycji i znajomości stara się pomagać starym przyjaciołom i pracownikom będącym ofiarami systemu. Niestety z biegiem czasu kariera okazuje się dla niego ważniejsza i godzi się rezygnować z tego w co dawniej wierzyć i co kochał. Powoli staje się marionetką władzy. Podobnie jest z teatrem, w nowych warunkach pozostaje mu zrezygnować niemal z wszystkich interesujących go sztuk, na rzecz dozwolonych przez władze. Jedyną odskocznią pozostaje Faust. Fabuła filmu przenika się z dramatem Goethego, tutaj również bohater zaprzedaje duszę diabłu - hitlerowcom.

   To obraz zależności między kulturą, a polityką, która stara się wykorzystać artystów i sztukę do swoich celów propagandowych. Szczególnie widoczne jest to w przypadku państw totalitarnych, w tym wypadku III Rzeszy. Twórcy dają do zrozumienia do czego prowadzi zbytni oportunizm i wyrzekanie się własnych ideałów na rzecz ambicji, nie licząc się z kosztami.


   Montaż jest ciekawy, ale nieco męczący. Następują nagłe przeskoki miejsca i czasu akcji, zachowany jest ciąg przyczynowo-skutkowy, więc można się do tego przyzwyczaić. Gra aktorska jest naprawdę rewelacyjna, szczególnie mam tu na myśli kreację Brandauera, ale dobrze wypadają również Cserhalmi, Janda i Hoppe odtwarzający rolę charyzmatycznego generała (nieco przerażający).



wtorek, 5 listopada 2013

Miłość (Szerelem) 1971 reż. Károly Makk

   Na początku zirytował mnie nietypowy montaż. Z głównej bohaterki kamera przeskakiwała na chwilę na zbliżenia wyposażenia pokoju, ale i nie tylko. Ta seria migawek nie miała dla mnie sensu i uznałem, że twórca chciał sobie poeksperymentować. Z biegiem czasu zabieg ten okazał się celowy, w ten pomysłowy sposób twórcy uzupełniali narrację, przekazując widzowi dodatkowe, początkowo okryte tajemnicą fakty.

   Film opowiada historię młodej kobiety Luci, której mąż trafił do więzienia z 10 letnim wyrokiem (polityczny). W tym czasie opiekuje się ona jego starą i schorowaną matką, wmawiając jej, że syn wyjechał robić karierę w Hollywood. Aby zapewnić teściowej odpowiedni komfort życia i uwierzytelnić kłamstwa, wyprzedaje swój dobytek.

szerelem Károly Makk

   Relacja między kobietami zainteresowała mnie już od samego początku. Staruszka jest bardzo zrzędliwa co denerwuje synową, która odpowiada jej w zjadliwy sposób, by po chwili znów być życzliwą i pobłażliwą dla niej. Widać że kobiety łączy wyjątkowa więź, szczególnie zaangażowana jest Luca, która pomimo swojej ciężkiej sytuacji robi wszystko, by starszej pani niczego nie brakło. Powodowane jest to miłością i oddaniem do męża, ale i do samej teściowej.

   To bardzo złożone postacie i z tym większą przyjemnością obserwuje się ich relacje. Nawet do tych irytujących migawek można się przyzwyczaić, bo zawierają wiele wskazówek i objaśnień fabuły, uzupełniając to co mówią (lub czego nie mówią) kobiety. Staruszka zdaje się zdawać sobie sprawę, że synowa ją okłamuje, ale nie mówi tego wprost. Zresztą jako inteligentna i oczytana kobieta, nie mogłaby "kupić" wszystkich bzdur, które Luca wypisuje w spreparowanych listach od syna.

szerelem Károly Makk


   Urzeka wielkie poświęcenie Luci. Na starszą panią jednak trudno się gniewać za jej zrzędliwą postawę, widać że kocha ona synową, a i jej wiek oraz wychowanie usprawiedliwiają zachowanie. Co ciekawe, Luca przy całej tej ciężkiej sytuacji nie traci poczucia humoru i pozostaje dowcipna. Pokazuje to jej hart ducha i chociaż co jakiś czas załamuje się to zaraz się podnosi i dalej działa.

   Uzupełnieniem treści filmu są zdjęcia: ponure krajobrazy, zniszczonych ulic i domów, a także zła pogoda utrzymująca się przez cały czas.

   Poruszający jest obraz Jánosa przemierzającego Budapeszt po wyjściu z więzienia. Widać że wszystko jest dla niego zupełnym zaskoczeniem, zdezorientowany porusza się po mieście tak jakby był w nim pierwszy raz. Najtrudniejszym okazuje się spotkanie z żoną i wiadomość o śmierci matki. Mimo to film kończy się happy endem, bo chociaż bohaterowie stracili niemal wszystko (mieszkanie, majątek, matkę, zdrowie i czas) to widzą przed sobą perspektywę dalszego życia, a ich miłość triumfuje.

   Muszę przy okazji zaznaczyć, że film jest adaptacją noweli więziennej Tibora Déryego pod tym samym tytułem odnoszącej sie do wydarzeń 1956 roku, który Makk zamienił na początek lat 50', by ominąć cenzurę.

szerelem Károly Makk

poniedziałek, 4 listopada 2013

Inne spojrzenie (Egymásra nézve) 1982 reż. Károly Makk, János Xantus

   Huh, już dawno miałem to obejrzeć, a w sumie nawet oglądałem, ale przyszedł czas by odświeżyć :)

   Będą niekontrolowane spojlery, strzeżcie się.

   To historia miłości między dwoma kobietami pracującymi w gazecie. Pierwsza z nich, Eva, walczy o prawdę, nie chcąc godzić się na kompromisy z władzą. Wie czego chce i dąży do tego z całych sił. Jest taka zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym, dlatego ulokowawszy swoje uczucia w Livii wykazuje wręcz niezdrową fascynację. Livia jest jednak osobą niezdecydowaną i zdezorientowaną, nie potrafi się odnaleźć w nowej sytuacji i chociaż odwzajemnia uczucia wobec Evy, to raz za razem się z nich wycofuje. Dodatkową przeszkodą jest dla niej jeszcze mąż...



   Obie role są rewelacyjne i uzupełniają się nawzajem. Obsadzenie Polek w węgierskim filmie może się wydawać szalonym pomysłem, ale z tego co czytałem rodzime aktorki nie chciały wziąć udziału w tym przedsięwzięciu i dlatego stanęło na bardziej odważnych naszych krajankach. Jak się okazuje z korzyścią dla Węgrów, bo panujący wtedy ustrój nie pozwolił Szapołowskiej i Cieślakowej rozpocząć międzynarodowej kariery po tak wielkim sukcesie.



   Prócz wątku miłosnego, możemy zaobserwować w filmie jeszcze kilka ciekawych rzeczy. Poraża obraz biedy lat 50' i skomplikowanej sytuacji politycznej. Ukazana jest prawda o komunistycznym ustroju w tych najgorszych dla Węgier latach. Poruszająca jest historia chłopów, których zmuszono siłą do przyłączenia się do spółdzielni. Postać jej przewodniczącego jest szczególnie ciekawa, to weteran który walczył nad Donem, potem został jeńcem, następnie zasmakował trochę wolności, by zaraz przyłączyć się do powstania 56', co skończyło się dla niego odsiadką. Ostatecznie zgodził się na kompromis z władzą i został przewodniczącym spółdzielni, odkładając na bok dawne ideały. Mimo to popiwszy sobie, ujawnia prawdziwą naturę, intonując w pewnym momencie Hymn Szeklerów, patriotyczną pieśń węgierską.

   Twórcy zadbali o odwzorowanie epoki, ale parę wpadek jest. A tak! Wasz niestrudzony łowca polskich samochodów na węgierskich drogach jest w dobrej formie. Tym razem udało mi się wyhaczyć Warszawę. Problem w tym, że to sedan, a ta wersja weszła do produkcji w 1964 roku, podczas gdy akcja filmu toczy się w 1958... To samo z Nyską sanitarką. Produkcja Nys ruszyła w 1958, więc wątpliwe by pierwsze serie trafiły na eksport, zresztą wersja dla pogotowia ratunkowego powstała dopiero w 1959...




   Smutne, że w końcu Eva skapitulowała na chwilę w walce o uczucie Livii (zdecydowała się propozycję kelnerki), mimo to pozostała nieustępliwa wobec zakłamanego systemu. Kiedy ponownie straciła ukochaną zdecydowała się na ostateczny krok, w pewien sposób honorowo kończąc swą batalię.