niedziela, 25 maja 2014

Cisza i krzyk (Csend és kiáltás) 1967 reż. Miklós Jancsó

   Oglądałem z angielskimi napisami, więc pewnie nie wszystko wyłapałem/zrozumiałem.

OPIS: 

   Rok 1919. Po obaleniu Węgierskiej Republiki Rad nowe władze rozprawiają się z ludźmi komunistycznego reżimu. Na gospodarstwie pośród węgierskiej puszty przebywa dwóch byłych żołnierzy armii rewolucyjnej. Istvan ukrywa się za wiedzą dowódcy żandarmerii, Karoly zaś jest przez niego maltretowany psychicznie, dodatkowo otruwa go żona chcąc pozbyć się niewygodnego ciężaru.



   Podobnie jak w Desperatach i Gwiazdach na czapkach Jancsó po raz kolejny umieszcza akcję w trakcie zawirowań dziejowych związanych z rewolucją. Tym razem jednak bohater nie jest zbiorowy, a są to jednostki, z którymi dużo lepiej się zapoznajemy. Nie widać też walk ani buntu, dalej obserwujemy okrucieństwo władz, ale już nikt nie stawia oporu, ofiary poddają się.

   Oglądamy obraz zupełnego zepsucia. Przedstawiciele władzy pastwią się nad przegranymi. Kobiety oddają się żandarmom, by ratować swego krewnego, a jednocześnie są na tyle fałszywe, że podtruwają jego i matkę, by jak najszybciej pozbyć się kłopotu. Okoliczni chłopi odmawiają ofiarom pomocy, bo chcą mieć spokój. Całość tworzy naprawdę straszny obraz.


   Klimatu fabuły dopełniają surowe plenery i zdjęcia. Wszechogarniająca pustka i przestrzeń, na której znikąd widzieć ratunku, ani nie ma szans uciekać. Do tego jak zawsze liczne dalekie plany dodatkowo pokazujące jak nikła jest jednostka wobec otoczenia.

   Raz jeszcze mamy naprawdę świetne aktorstwo, szczególnie biorąc pod uwagę tak niełatwe role. Pojawia się cała plejada znanych już nam gwiazd: Zoltán Latinovits, András Kozák, Mari Törõcsik, János Koltai i József Madaras.


   I chociaż ofiarami są żołnierze komunistyczni, którzy nie powinni zasługiwać na litość, to można na nich spojrzeć łaskawszym okiem, jako na tych, którzy chcieli dobrze, nie wiedząc do czego doprowadzą rządy czerwonych na Węgrzech.

   Ciszę i krzyk serdecznie polecam.




   I jeszcze jedna rzecz, której nie mogło zabraknąć w przypadku Jancsó:
Są i cycki :D

poniedziałek, 19 maja 2014

C.K. Dezerterzy [książka + film]

   Tym razem zarówno książka jak i film będą polskie, ale związane tematycznie z Węgrami.

   Po C. K. Dezerterów Kazimierza Sejdy sięgnąłem w bibliotece przypadkiem i uznałem, że faktycznie mam ochotę na coś lżejszego. Od razu też zaplanowałem sobie, że po książce zobaczę adaptację filmową.


   Podobnie jak w Szwejku i tutaj możemy z bliska przyjrzeć się Monarchii Austro-Węgierskiej i jej siłom zbrojnym. Dezerterzy jednak są napisani w o wiele ciekawszy sposób, a bohaterowie zdają się być ludźmi z krwi i kości, a nie jak u Haska z papieru. I chociaż to cienka książka to przepełniona jest samą treścią, bez lania wody i niepotrzebnych opisów.

   Otrzymujemy obraz ciemnej strony sił zbrojnych Austro-Węgier, wojska w dużej mierze zdemoralizowanego, dowodzonego przez tępych lub twardogłowych dowódców i wymęczonego po latach wojny. To też świetny przekrój przez wielonarodowość państwa Habsburgów.

   Historia przedstawiona jest z humorem, bazując na najciekawszych przypadkach z życia autora. Całość zgrabnie zebrana do kupy czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. I chociaż komiczne sytuacje są opowiedziane z jajem to w sposób nieordynarny.



   Film zawiódł mnie kompletnie, to zlepek luźnych scenek z książki. Twórcy mnóstwo wątków wycięli, w innych poczynili zmiany, a całość sklecili w sposób sztuczny. Dobrze że byłem świeżo po lekturze, bo pomogło mi to zrozumieć wiele wątków, a inne w nieświadomy sposób sobie dopowiedzieć. I mimo iż całość trwa trzy godziny, to nijak się ma do swojego pierwowzoru, wytraciwszy połowę komicznych scen i nie zachowawszy specyficznego klimatu powieści. To taka nudna i przydługa historia poprzetykana od czasu do czasu jakimiś śmiesznymi tekstami lub sytuacjami.


   Co do obsady również kiepściutko. Kondrat widać, że się starał ale średnio mu to w moim odczuciu wyszło, Zborowski już lepiej, ale to nie ten Haber, którego poznałem z papierowych stronic. A pozostali... jakoś tak mdławo wypadli.


   Podsumowując książkę polecam obowiązkowo, bo to kawał dobrej, lekkiej, ale i wartościowej literatury. Co do filmu zaś... szkoda gadać.