środa, 28 stycznia 2015

Kapral i inni (A Tizedes meg a többiek) 1965 reż. Márton Keleti

   Kapral i inni to rewelacyjna węgierska komedia wojenna z 1965 roku ( a już myślałem, że oni wtedy same dramaty psychologiczne i filmy rozliczeniowe robili), którą śmiało można postawić na równi ze Złotem dla zuchwałych.

A Tizedes meg a többiek

   Akcja rozgrywa się na Węgrzech w czasie II wojny światowej, kiedy dociera tam już front. Kapral Molnar mając już dość wojaczki postanawia zdezerterować, przywłaszczając sobie przy okazji kasę batalionu. Ze względu na trudna sytuację zmuszony jest lawirować między wojskami sowieckimi, niemieckimi i... własnymi. Spokojna przystań znajduje w opuszczonym pałacu, lecz wkrótce pojawiają się tam i inni dezerterzy, a wraz ze zmianami na froncie sytuacja dodatkowo się komplikuje...

A Tizedes meg a többiek

   Kapral i inni ze względu na swój komediowy charakter ukazuje wojnę w sposób znany nam z wyżej wspomnianych "zuchwałych" czy też z C. K. Dezerterów.  Ot pole walki to jeden wielki burdel nastręczający gościom wesołych przygód ze spora dawka adrenaliny. Znakomicie w te warunki wpasowują się bohaterowie, a szczególnie tytułowy kapral. Molnar to cwaniak, luzak, ale i człowiek odważny. Jak nikt inny potrafi zawalczyć o przetrwanie w trudnych warunkach. To wszystko przysparza mu tylko sympatii, ale... no właśnie, ma też drugą stronę - jest egoistą, martwi się jedynie o siebie. Jak na filmowego bohatera trochę to nie wypada, ale czyż nie dodaje mu to realizmu? Od razu widać, że w warunkach pokoju byłby z niego klawy facet, ale na wojnie sprawy wyglądają inaczej.

A Tizedes meg a többiek

   Jego towarzysze to też ciekawa zbieranina. Mamy tam pierdołowatych szeregowców, wiernego ideałom chorążego i drugiego kaprala, dla urozmaicenia komunistę. Nad wszystkimi czuwa lokaj Alfred, który pozostał w pałacu i mimo nietypowych okoliczności nie wypada z roli. Perypetie tej kompanii są doprawdy przekomiczne. Sam Alfred traktuje ich jak chamów na salonach, ale jednocześnie wykazuje pewną irracjonalną słabość do nich. I tak póki panuje względny spokój, Molnar wczuwa się w role gospodarza domu, a pozostali tylko mu wtórują. Sytuacja się zmienia, gdy pojawiają się obce (lub własne) wojska. Wielka mistyfikacja dezerterów to z jednej strony totalna farsa, ale z drugiej niezły majstersztyk. Jednocześnie poziom absurdu nie leci zbyt wysoko, ot jedynie do węgierskich planów podboju Afryki (bo tylko taka mapa była pod ręką).

   Po tym filmie można odnieść wrażenie, że wojna to jeden wielki cyrk i chyba o to chodzi w komediach wojennych, a jeśli ktoś lubi ten gatunek to gorąco polecam Kaprala i innych ;)

A Tizedes meg a többiek

poniedziałek, 26 stycznia 2015

W górę rzucony kamień (Feldobott kö) 1969 reż. Sándor Sára

   Kurde, dawno mnie tu nie było, więc wstyd jak jasna franca. Tym bardziej, że wkrótce być może będziecie mogli czytać moje filmowe wynaturzenia (czy może wynurzenia?) nie tylko na blogu. Ale póki co cicho sza, by nie zapeszać ;)

   Dlaczego akurat W górę rzucony kamień dzisiaj? Ano bo się trafił to wziąłem, jak wiecie nie łatwo o węgierski film z polskim tłumaczeniem. Inna sprawa, że spodziewałem się pewniaka, w końcu nazwisko Sára uświetnia takie produkcje jak Ja, Twój syn czy Dziesięć tysięcy dni (w obu przypadkach autor zdjęć) czy Osiemdziesięciu huzarów (reżyser).

Feldobott kö

   Słowem wprowadzenia. Akcja filmu rozgrywa się w czasach stalinowskich. Młodzi, pełni ideałów komuniści przyjeżdżają na zapyziałą węgierską wieś by przygotować teren pod nową wielką budowę, towarzyszy im Balazs. Jego ojciec przetrzymywany jest przez służbę bezpieczeństwa za błahe przewinienie, przez co syn nie mógł zostać przyjęty na studia. Mimo to nie traci on wiary w system i u boku nowych przyjaciół podchodzi do kolejnego przedsięwzięcia. Razem namawiają chłopów do oddawania swojej ziemi i wstępowania do spółdzielni.

Feldobott kö

"Podobno człowiek jutra to ktoś kto nie daje się zwieść obietnicom. Wierzy jedynie w fakty. Ocenia efekt, gotowe dzieło."
   Tymi słowami narrator otwiera film i to ostatnie zdanie towarzyszy nam przez cały seans.

   Bohaterowie wierzą w to co robią - walczą o lepszy byt chłopów. No właśnie, tyle komunistyczne mrzonki, a rzeczywistość zarówno dla młodych aktywistów jak i dla chłopów okazuje się brutalna. Władza nie ma ochoty obchodzić się ze sprawą delikatnie i nie czekając na efekty grzecznego namawiania szybko wciela rozwiązania siłowe. Służby bezpieczeństwa w jedną noc zabierają wszystkich mężczyzn, którzy nie włączyli się do kolektywizacji. Młodzi z początku nie dowierzają, a potem są przerażeni, miejscowa ludność z kolei wpada w szał.

   Tak też wyglądało to w rzeczywistości, węgierska władza ludowa nie patyczkowała się z opornymi (nawet w Polsce nie było takiego parcia na PGR-y).

Feldobott kö

   Głównym bohater miota się tu w centrum wydarzeń. Raz za razem sparza się w zetknięciu z systemem, ale mimo to uparcie próbuje grać na jego zasadach. Tu jest siła tego filmu, pokazuje on bowiem system z jego wadami i zaletami (bo chociaż grając nieczysto to jednak w pewnych aspektach modernizuje on wieś). I znów przypominają się słowa z samego początku, by oceniać gotowe dzieło. Ale czy cel uświęca środki?

Czy cel uświęca środki?

   Sándor Sára daje tu jednoznacznie negatywną odpowiedź. Na każdym kroku ukazuje krzywdę ludzi, którzy znaleźli się na drodze postępu, jeszcze niegotowi lub niechętni dostosowania się. Nie ma zmiłuj, komunistyczny walec równa wszystko z ziemią. I o ile za wszystkim tym kryje się ludzka krzywda i tak na przykład żal chłopów, którzy muszą oddać własną ziemię, ale już odwszawianie Cyganów żyjących w średniowiecznych warunkach budzić powinno aprobatę. A jednak główny bohater zagubiwszy się całkiem w tym szaleństwie nie widzi już co jest dobre, a co złe, przemieniając się w nieprzejednanego wroga systemu.

Feldobott kö

   Kamień rzucony w górę to świetny portret psychologiczny młodego człowieka zagubionego w totalitarnym systemie, ale też warto spojrzeć na niego z innej strony: to ciekawy obraz węgierskiej wsi, jeszcze korzeniami tkwiącej w XIX wieku. Poznajemy tradycje i zwyczaje, a to wszystko w starciu z nieuchronną modernizacją.

   To również odważna próba rozliczenia z błędami systemu stalinowskiego i nawet na koniec w epilogu Sára jasno zaznacza, że nie wolno o tym zapomnieć.

Feldobott kö

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Magyazyn

   Zapewne zobaczyliście banerem Magyazynu po prawej stronie? Dla tych, którzy nie zaintrygowali się wystarczająco by kliknąć i sprawdzić spieszę z wyjaśnieniami, że to czasopismo studentów Katedry Hungarystyki Uniwersytetu Warszawskiego.

   I chociaż Kociołek węgierski stał się blogiem stricte filmowym to w pierwotnych założeniach miało być inaczej, planowałem tutaj wpisy o filmach, książkach, muzyce i kulinariach, a jakbym dał radę uciągnąć to i o tańcu. Nie udało się, zabrakło czasu, a zboczenie zawodowe wzięło górę.

   Nie myślcie sobie jednak, że choć o tym nie piszę, to i nie czytam. O nie, nie, nie... Nadal jestem żywo zainteresowany każdym aspektem węgierskiej rzeczywistości i tym samym z wielkim entuzjazmem wspieram wszelkie inicjatywy mogące poszerzyć świadomość Polaków w tym temacie.

   Wszystkich myślących podobnie jak ja serdecznie zachęcam do zamawiania czasopisma. Koszt właściwie żaden, bo 3 zł za egzemplarz plus koszt przesyłki. W sumie groszowe sprawy, a W zamian za to:



   Ja swój Magyazyn już mam i uczciwie mogę powiedzieć, że artykuły są napisane w sposób lekki i ciekawy. Po powyższym spisie treści widać również, że są bardzo różnorodne, więc myślę, że każdy coś ciekawego tam dla siebie znajdzie.

   Nieskromnie powiem, że i o mnie tam napisali, czego się nie spodziewałem, ale było miłą niespodzianką. Tym samym bardzo dziękuję Szanownej Redakcji :)