wtorek, 11 marca 2014

Ostatni blues (Az Utolsó blues) 2002 reż. Péter Gárdos

   Ostatni blues obejrzałem ponieważ akurat jakoś mi się nawinął i z tłumaczeniem nie było problemu. Przy okazji koprodukcja polsko-węgierska, której akcja toczy się w obu krajach wydała mi się całkiem ciekawa. Niestety wlazłem na minę, trudno, zdarza się.

OPIS:

   Andris (János Kulka) prowadzi podwójne życie kursując na trasie Budapeszt-Kraków. W tym pierwszym jest lokalnym biznesmenem prowadzącym sieć piekarni i kochającym mężem/ojcem, a w tym drugim zajmuje się renowacją sztuką, malując fresk w jednej z krakowskich kaplic i romansując z atrakcyjną Beatą. Wszystko zaczyna się sypać, gdy pewnego dnia w drodze psuje mu się samochód i Andris nie jest w stanie go zatrzymać.


Czary mary.

   Niestety od początku filmu wieje nudą. Powoli zagłębiamy się w skomplikowaną sytuację Andrisa, ale nie jest to nic co mogłoby wzbudzić większe zainteresowanie. Ot chłop prowadzi podwójne życie i siłą rzeczy musi to w którymś momencie pierdyknąć. Zwiastunem nadciągającej katastrofy okazuje się zabrany autostopowicz, który okazuje się osobą dziwaczną, a wręcz groteskową. Jeśli zdecydujecie się na film to sami zrozumiecie o co mi chodzi, a tak musicie wierzyć na słowo. Jego dziwactwo jest niestety czubkiem góry lodowej, bo już wkrótce ma się on okazać jakimś cholernym bytem magicznym, duchem, wytworem wyobraźni czy też innym cholerstwem. O tak, zaczyna się to robić pokręcone. Żeby jeszcze dowalić do pieca powiem, że awaria samochodu nie należy do normalnych, on również staje się zaczarowany, bo wbrew prawom mechaniki i fizyki nie daje się zatrzymać, nawet przez najechanie na drzewo.

   Niby fajny pomysł na bohatera uwięzionego w podróży, mającego pewien ograniczony wpływ na swój środek lokomocji. Do tego niemal ciągła łączność przez komórkę i facet przestaje być wyalienowany. Problem w tym, że ta jego czarodziejska jazda do niczego nie prowadzi. Wokół wali mu się życie i gdy bliscy ludzie zaczynają działać w sprawach z nim związanych, a on sam może i ma możliwość oddziaływania na nich, ale ewidentnie wszystko pieprzy.

Jak nie kijem go, to pałką.

   Słabe aktorstwo niestety nie uprzyjemniło mi seansu, o ile jeszcze główny bohater grał jako tako, o tyle drogie panie skończyły chyba swoją edukację na teatrzyku szkolnym. Żadna z postaci mi się nie spodobała, a nawet nie zainteresowała. Podobnie jak cały film. Nic więc dziwnego, że musiałem robić sobie przerwy, a ciśnienie na pęcherz traktowałem z ulgą.


   Na plus ładna muzyka. Chciałoby się powiedzieć: i piękne zdjęcia, jak to często idzie w parze, ale tak nie jest. Zdjęcia są przeciętnie, momentami operator machał kamerą jak głupi. Wywnioskowałem, że to po to by otrzymać artystyczne ujęcia, ale wyszło nijak.

   I chociaż fabuła zaskakuje to jest to zmarnowane osiągnięcie, bo historia zupełnie nie potrafi zainteresować. Ot film o zwykłych problemach, zwykłego faceta, w które wkradły się moce nieczyste (już sam nie wiem jak to nazywać). Można by się tu doszukiwać sensu i głębszego przekazu, ale po co? To zbyt prosty problem na takie przekombinowanie.

   Mam nadzieję, że ostatni raz oglądałem Ostatni blues, bo powtórki bym chyba nie zdzierżył.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz