czwartek, 1 sierpnia 2013

Gwiazdy Egeru (Egri csillagok) 1968 reż. Zoltán Várkonyi

   Gwiazdy Egeru to ekranizacja powieści Gézy Gárdonyiego z 1899 roku pod tym samym tytułem. Jest ona dla Węgrów tym czym dla Polaków Potop Sienkiewicza. Aby ograniczyć rozmiary wpisu, dla tych którzy nie znają tej historii, odsyłam do artykułu na Wiki:
KLIK

   Od lat miałem ochotę zobaczyć ten film, jednak nigdzie nie mogłem go znaleźć. W tym roku niespodziewanie pojawił się na You Tube w oryginale, o czym doniósł mi mój ojciec. Nie zrażony brakiem napisów wziąłem się za oglądanie, podpierając się moją skromną wiedzą na temat przedstawionych wydarzeń i powieści na podstawie której to zekranizowano. Z tych powodów niniejsza recenzja będzie niepełna, postaram się bardziej skupić na kostiumach, scenografii i grze aktorskiej, pomijając fabułę.

   Jak na 1968 rok film zrobiony jest z rozmachem. Zdumiewa liczba statystów zaangażowanych do tej produkcji. Możliwe że zwyczajem tamtych czasów zagonili do pracy na planie żołnierzy (tak jak np. przy polskim Faraonie). Stroje aktorów jak i statystów są ładnie wykończone, co tylko z pozoru można policzyć na plus.  No właśnie, kostiumy są aż za ładne, wszyscy wyglądają jakby właśnie wyszli od krawca. Wydaje mi się to sztuczne i nie pasuje do mojego pojęcia o tamtych czasach, kiedy to ludzie przecież nie za bardzo dbali o czystość i higienę, szczególnie niższe warstwy społeczne.

   Sceny pojedynków i drobnych potyczek są momentami nieco naiwne (gdy jeden z mężczyzn dostaje strzałę w plecy, a drugi stojący obok przypatruje mu się przez chwilę bez emocji, by zaraz odskoczyć jak poparzony) i niezbyt profesjonalnie wykonane - bardziej przypominają inscenizacje w teatrze.

   Kilka razy zaleciało mi musicalem, gdy aktorzy zaczęli śpiewać i tańczyć, ale szczęśliwie skończyło się to z umiarem. A właśnie, muzyka do filmu jest znośna i dobrze dopasowana, chociaż nie porywa, no ale to normalne jak czasy w których to kręcili.

   Jest sporo scen i ujęć, które moim zdaniem za bardzo się przedłużają, a niektóre zdają się wręcz zupełnie niepotrzebne. Jedyny z nich pożytek, że pozwalają nacieszyć oczy kostiumami.

   Plenery i scenografie powalają. Twórcy zadbali o odpowiednie zaaranżowanie: uliczek XVII - wiecznego miasteczka, zamku i wnętrz. Niestety po raz kolejny muszę się przyczepić, że były one wszystkie za czyste i jakieś takie sztuczne. Zamek ukazywany jest w całości, a nie jedynie tanim kosztem w postaci fragmentów murów.

   Porównałbym całość do naszego Pana Wołodyjowskiego. Oba filmy pochodzą w zasadzie z tego samego okresu i zrealizowano je z dużym rozmachem, a scenografie i kostiumy są do siebie bardzo zbliżone. Przedstawione w nich wydarzenia dzieli niemal wiek, ale są do siebie bliźniaczo podobne. W obu przypadkach mamy do czynienia z heroiczną obroną zamku przed Turkami.

   Parę rzeczy mnie rozbawiło. Gdzieś w połowie filmu, gdy Turcy stoją już pod zamkiem w Egerze, ich posłaniec podjeżdża pod mury i wystrzeliwuje ponad nimi strzałę, która trafia idealnie w poręcz tuż obok dowódcy obrony Istvána Dobó. Nieco później, o ile dobrze widziałem (jakość obrazu była dobra, ale nie rewelacyjna) w czasie szturmu na zamek, turecki dowódca rzuca szablą w stojącego (wysoko) na murze Węgra i... trafia. No i prawie bym zapomniał o postaci szpicla, bo zdaje mi się, że nim właśnie był. Otóż osobnik ten jest tak stereotypowo przedstawiony, że aż śmiać się chce. Nikczemnej postury i oblicza, kręci się koło swoim mocodawców, uniżenie podsuwając im jakieś łajdackie pomysły lub zdobyte informacje z paskudnym uśmieszkiem.

   Jest i parę nie tyle śmiesznych co naciąganych zdarzeń. Na przykład: zamkowa artyleria już pierwszymi oddanymi na początku starcia strzałami rozbija tureckie armaty. Za to niedługo później ma problem trafić w nabiegające masy tureckiej piechoty.

   W tym momencie warto się zatrzymać przy samej bitwie. Nakręcona z udziałem setek statystów robi niesamowite wrażenie.  Sceny przedstawiające maszerujących czy też szturmujących zamek żołnierzy są cudne. Ich wartość obniżają jedynie marne efekty specjalne. Umierający bohaterowie wyglądają nienaturalnie, a niektóre wybuchy przedstawiono niczym jarmarczne fajerwerki. To tym bardziej dziwne, bo jest i parę pirotechnicznych perełek, jak na przykład wysadzona w powietrze i waląca się baszta. Bitwa trwa na tyle długo, że powinna zadowolić każdego miłośnika scen batalistycznych.

   Podsumowując naprawdę niezła superprodukcja, mimo paru mankamentów. Zasadniczo nie odbiega od tego typy filmów realizowanych w tamtym okresie.


   Tutaj fanowski trailer:




   A tutaj cały film, po węgiersku:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz