poniedziałek, 16 września 2013

Harmonie Werckmeistera (Werckmeister harmóniák) 2000 reż. Béla Tarr

   To już drugi film Béli Tarra, który obejrzałem. Pierwszym było Potępienie (Kárhozat) z 1988 roku i oczarowało mnie ono zupełnie. W związku z tym po kolejne dzieło tego reżysera sięgnąłem ze szczerą chęcią.

   Ciężko mi pisać tę recenzję nie spojlerując, i nie mam tu na myśli zdradzania pojedynczych wątków czy zarysów, a interpretację filmu minuta po minucie. Obejrzałem całość dokładnie, analizując poszczególne sceny, ujęcia, gesty aktorów, dialogi i postępowanie. Na każdym kroku natykamy się na jakąś alegorię lub symbol i każdy z nich (przynajmniej te które wykryłem) mógłbym i chciałbym przedstawić i zinterpretować. Wiem jednak, że w przypadku wpisu na bloga nie ma to sensu, więc postaram się ograniczyć do paru moim zdaniem najważniejszych elementów.

   Do rzeczy! Film przedstawia wzajemne zależności między: społeczeństwem, władzami, inteligencją i ideologią totalitarną, w czasach gdy ta ostatnia wchodzi na scenę polityczną. Jak pisałem całość zawiera mnóstwo alegorii i symboli, których znaczenie (oglądając za pierwszym razem i bez ściągi) możemy odkryć dopiero w połowie filmu, kojarząc pewne fakty.


   Na przykładzie małego miasteczka i jego mieszkańców, widzimy mechanizmy zachodzące w społeczeństwie w czasie zawirowań dziejowych, bądź kryzysu, gdy do władzy dochodzi dyktatura totalitarna.

   W filmie miejscowość jest alegorią państwa pogrążonego w kryzysie (większość scen jest mroczna, panuje wyczuwalny marazm, widać biedę i pustkę, z rozmów bohaterów dowiadujemy się o coraz to nowych problemach). Przyjeżdża do niego cyrk z wielorybem (to system totalitarny) i Księciem (charyzmatyczny przywódca, dyktator), rozświetla on na chwilę ciemność i daje wrażenie czegoś świeżego i atrakcyjnego. Pobudza to ciekawość ludzi i powoli przyciąga ich. Nawet główny bohater Valuska, jest początkowo zafascynowany nowościami, a utożsamić można z nim inteligencję (jako jeden z niewielu w miasteczku, sprawia wrażenie wykształconego, reszta to "szary tłum").

                 

   W dużej mierze śledzimy tu poczynania przedstawicieli inteligencji w czasie narodzin totalitarnej dyktatury. Część jest nią zafascynowana, część nie chce się angażować, a są i tacy, którzy stają z nią do walki.

   [Przy okazji: ten sam problem poruszony był w jednym z esejów Imre Kertésza, których zbiór zrecenzowałem w następnym wpisie.]

   Jak na dłoni widzimy zmiany nastrojów społecznych. Początkowo szanowany Valuska, proszony był o objaśnianie pozostałym pewnych rzeczy (taniec Układu Słonecznego) i dostarczał informacje (roznosił gazety), by potem być przez tłum traktowany podejrzliwie, z pogardą, a nawet wrogo.

   Jednocześnie z przybyciem cyrku, zaczęły się chuligańskie wybryki, między innymi wybijanie sklepowych szyb (tu skojarzenie z Nocą kryształową). Z biegiem czasu, tłum zaczął robić się agresywny. Valuska przestał być mile widziany, gdy kręcił się po placu i obserwował sytuację, zbierając informacje.


   Zostawiwszy na chwilę tłum, mamy tu obraz skłóconej inteligencji, która dzieli się na dwa obozy: zwolenników (Valuska) i przeciwników cyrku (ciocia Tünde i komendant policji). Są jeszcze tacy, którzy wolą stać na uboczu (pan Eszter, w końcu jednak szantażem zmuszony do działania). Ten stan również przyczynia się do sukcesu Księcia, który zyskuje wśród tłumu coraz większą popularność, podczas gdy dawne elity nie są w stanie podjąć wspólnego działania. Jednocześnie w miasteczku jest coraz gorzej, brakuje węgla, nie wiadomo czy będzie prąd (czytaj: kryzys gospodarczy), szkoła i ratusz zostają zamknięte (czytaj: problemy administracyjne), pojawiają się kłopoty z transportem, słowem wszystko zaczyna się sypać. W takim momencie do władzy dochodzi Książe.

   Policja nie jest w stanie utrzymać porządku (scena z pijanym komendantem w sypialni cioci Tünde). Przeciwnicy cyrku starają się za to zdobyć jakieś informacje o tłumie, który ciągle zbiera się w pobliżu wieloryba i Księcia, ale nie udaje się to (Valuska jest wzgardzony przez resztę - społeczeństwo ma już wyprane mózgi i nie chce słuchać nikogo poza przywódcą).

   Kiedy napięcie sięga zenitu, na rozkaz Księcia tłum rusza niszczyć miasto. Szaleństwu dają się porwać niemal wszyscy. Opamiętanie przychodzi niespodziewanie, gdy zdemolowawszy szpital i pobiwszy większość pacjentów, napastnicy trafiają na bezbronnego staruszka w łazience i sumienie nie pozwala im go skrzywdzić. To bardzo optymistyczny akcent, można wnioskować, że reżyser wierzy jednak w drzemiące gdzieś w naturze człowieka dobro i resztki przyzwoitości (a może tak było w książce i nie chciał odchodzić od oryginału? nie wiem).



   Po tym zdarzeniu, tłum zaczyna się rozchodzić i ze spuszczonymi głowami wraca do domu. Z ukrycia obserwuje ich Valuska, przerażony tym co zaszło, a czym przecież sam był zafascynowany.

   Na drugi dzień w miasteczku pojawia się wojsko. Jest z nim ciocia Tünde, która okazuje się zwyciężczynią, gdyż na całej awanturze zyskała, odzyskując dawną pozycję (wraca do domu i zmusza do przeprowadzki pana Eszter, który wcześniej pozbył się jej). Valuska zaś musi uciekać, gdyż staje się wrogiem publicznym. Ta końcowa sekwencja znakomicie obrazuje efekty rewolucji i decyzji przed którymi stawia ona ludzi, czy tego chcą czy nie.

   To tylko kilka faktów i interpretacji, a jak zaznaczyłem na początku, film aż roi się od ukrytych znaczeń i całość posiada drugie dno. Nie sposób jednak wyliczyć, a i po co? Niech każdy ma trochę radości.

   Podobnie jak w Potępieniu i tu mamy nastrojową muzykę Mihálya Víga, która idealnie dopełnia obraz.

                                 


   Zapraszam do dyskusji w komentarzach wszystkich, którzy widzieli ten film i chcieliby na coś zwrócić uwagę, bądź nie zgadzają się z moimi opiniami.



6 komentarzy:

  1. Wiem, że to trochę nie na temat, ale jakie trzy filmy węgierskie byś polecił. Takie best of the best?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciężka sprawa, zależy też jakie gatunki lubisz i... nie wszystko można z tłumaczeniem dostać.

    Najbardziej uniwersalne i warte uwagi są chyba te trzy:
    1. Wolność i miłość z 2006 roku (o powstaniu węgierskim 1956)
    2. Kontrolerzy z 2003 roku (dramat psychologiczny, którego bohaterem jest kontroler budapeszteńskiego metra, momentami nieco surrealistyczny obraz)
    3. Gwiazdy na czapkach z 1967 roku (znakomity obraz rewolucji i wojny w pigułce)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gwiazdy na czapkach postaram się obejrzeć.

    Kontrolerzy to całkiem znany film, oglądałem początek i wiem, że coś mnie mocno zniechęciło do oglądania całości, ale nie pamiętam już nawet co.

    Wolność i miłość to jak widzę stosunkowo nowy film, rzeczywiście taki dobry?

    Hmm.. no ja lubię różne filmy. :) Na pewno bym chciał oglądnąć jakąś klasykę, jakiś odpowiednik Popiół i diament. I też coś świeżego, może dobrą komedie np.

    OdpowiedzUsuń
  4. W Kontrolerów trzeba się wczuć, tez miałem z tym problemy i momentami musiałem się przemóc by oglądać dalej, ale po skończonym seansie byłem naprawdę zadowolony i jeszcze parę dni rozmyślałem nad tym filmem.

    Wolność i miłość nie ma może porywającej fabuły, a za to dostarcza nieco irytującego wątku miłosnego (na co już przecież narzekałem u Ciebie na blogu), ale zachwyca od strony technicznej. Jak na film węgierski mamy tu sporo fajerwerków, niezłą obsadę i ciekawe zdjęcia. Spróbuj pierwszych kilku minut:
    http://www.youtube.com/watch?v=8haZSOnwYB0


    Na chwilę obecną nie kojarzy mi się nic w stylu Popiołu, ale z klasyki poleciłbym:
    Ja, Twój syn
    Dziesięć tysięcy dni (to akurat trudne w odbiorze)

    Komedii dobrych nie znam. Aczkolwiek "Tylko seks i nic więcej" jest typową komedią romantyczną w amerykańskim stylu, zaś "Dzielnica!" to film animowany, który można porównać (chociaż to naciągane porównanie) do South Parku. Jest jeszcze "Papryka, sex i rock’n’roll", musicalowa komedia, której fabułą rozgrywa się na tle historycznym.


    Dla wymagających filmy Beli Tarra właśnie, ale to wymaga czasu i anielskiej cierpliwości :D

    OdpowiedzUsuń
  5. oo Bela Tarr. Nie zdążyłem jeszcze przeczytać opisów, ale te czarno białe plakaty nawet nowych filmów wyglądają zachęcająco. Taka dygresja. Jeśli chodzi o filmy wymagające dużo cierpliwości to mniej więcej połowa mi się podoba.

    Strasznie mało popularne te węgierskie klasyki tak patrząc na liczbę ocen na filmwebie.

    Dzielnica! to sobie dam spokój, bo to pewnie coś na poziomie Włatców Móch.


    Ok, dzięki za tytuły. Na pewno zdam relacje za jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nad filmami Tarra można się zachwycać na wiele sposobów. Zawsze zawierają drugie dno i mnóstwo ukrytych wskazówek do rozszyfrowania zagadki. Ciągnące się całymi minutami ujęcia dają czas na refleksję i tworzą klimat, będąc unikatową marką reżysera.

      No niestety węgierskie kino od lat leży i kwiczy w Polsce.

      Dzielnica! faktycznie jest na poziomie Włatców, chociaż podejmuje parę ważnych problemów politycznych i społecznych Węgier tamtych lat.

      Do zobaczenia w takim razie :)

      Usuń