sobota, 14 września 2013

Po urlopie - o kuchni węgierskiej.

   Z urlopu na Węgrzech wróciłem co prawda już miesiąc temu, ale dopiero teraz zebrałem się na napisanie tego tekstu. Jak blog o kulturze, to o gotowaniu czasem musi być :) Mój krótki pobyt w sercu Węgier, dostarczył mi kolejnych "wrażeń" i zachwytów nad węgierską kuchnią.

   O wszechobecnej papryce wiedzą wszyscy, więc ten wątek sobie odpuszczę.

   Szczególnie zaskoczyła mnie kawa. Wiedziałem że Węgrzy piją ją w malutkich kubeczkach/filiżaneczkach (50-100 ml) i że jest mocna, ale zetknięcie się z tym jednak trochę mnie zdziwiło. Ja nie mogłem zrozumieć jak Węgrzy mogą się zadowolić, takim jednym łykiem (powiedziałem im, że u nas, z naczyń takiej pojemności to się wódkę pije), a oni nie mogli pojąć dlaczego po wypiciu już trzeciej "kawy" idę po następną. Druga rzecz, że niektórzy tam dużo słodzą i gdy piszę "dużo" to mam na myśli np. kawę z cukrem w proporcji 50/50.
Z herbatą za to na odwrót. Wrzucają jedną torebkę na cały dzbanek, a do tego dużo cytryny. Wychodzi napój herbatopodobny.

   O kolejne zdziwienie przyprawiła mnie zupa pomidorowa, którą dostałem w restauracji. Była tak niesamowicie słodka, że zażartowałem do kolegi, czy aby cukru do niej nie sypią. Na co on, zupełne naturalnie odpowiedział, że i owszem, parę łyżek (!) na garnek, a tak w ogóle to co mnie w tym śmieszy...

   Potem było jeszcze ciekawiej, widziałem między innymi jak się je arbuza z chlebem. Do teraz jednak nie wiem, czy to zjawisko masowe, czy byłem jedynie świadkiem pewnej anomalii :D

   To co my w Polsce nazywamy gulaszem tam jest pörköltem, a gulasz (gulyás) zaś to zupa. Jeśli jesteśmy przy ich zupach, to wiele z nich bazuje na podobnej zasadzie: papryka, mięso (wołowe, nie jak u nas wieprzowe) i ziemniaki. Zależnie od wykorzystanych innych składników, można uzyskać odmienne dania.
Do zup często wciskają paprykę z tubki lub inne "pasty smakowe", których mają od groma (czosnkowa, do gulaszu, z czerwonej cebuli...). Wszystkie te przyprawy dodają daniu mocy. Podobnie jak wkrajanie ostrej papryki, która momentalnie traci w zupie moc, ale sprawia że całość staje się pikantniejsza.

   Bardzo polubiłem węgierskie kiełbasy. Szczególnie suchą, zaprawianą papryką, która ma w środku piękny czerwony kolorek i niesamowity smak. Niestety zapomniałem nazwy.

   Kończąc chciałbym jeszcze ponarzekać na piwo. No cóż, mówiąc bez ogródek: szczyny. Węgrzy mają ledwie kilka browarów, które wypuszczają na rynek zaledwie parę sikaczy, porównywalnych do naszych koncerniaków. Resztę piwa ściągają z Austrii i Niemiec. Nie jest ono u nich zbyt popularne i chyba przez jakiś czas nie będzie. Ja w czasie swojego pobytu starałem się każdorazowo pić coś innego i niestety ani jedno piwo nie przypadło mi do gustu (austriackie i niemieckie tez smakowały jak jakieś siurki).

   Wbrew temu co mówią niektórzy dzisiejsi turyści dawniej jeżdżący na Węgry, handel arbuzami przy drogach nie zniknął - trzeba tylko pojechać na głęboką wieś, gdzie czas się zatrzymał ;)



   W następnym wpisie, krótka relacja z otwarcia wystawy Węgierskie spojrzenie w Muzeum Kinematografii w Łodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz