Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 kwietnia 2015

Duży zeszyt (A nagy füzet) 2013 reż. János Szász

   Już na samym początku przejmująca, ponura muzyka w połączeniu z sielskim rodzinnym obrazkiem budzi nasz niepokój i sygnalizuje, że to szczęście nie potrwa długo. Istotnie, ojciec chwilę później wyrusza na wojnę... co jeszcze samo w sobie nie ma się okazać największą tragedią. Ta zaczyna się rozgrywać, gdy matka dla bezpieczeństwa wywozi swoich synów bliźniaków na wieś. Mają może po osiem lat i wychowani w dobrym i zamożnym domu zdają się zupełnie nie pasować do zapadłej węgierskiej wiochy. I faktycznie przeżywają szok, bo babcia ich nienawidzi odreagowując gniew na córkę. Są bici, karmieni kiepskim jedzeniem do którego nie przywykli i muszą zacząć pracować.

A nagy füzet

   Co ciekawe chociaż zdaje się, że stracili wszystko to mają jednak siebie i zeszyt, który dał im ojciec na chwilę przed wyjazdem na front. Zapisują w nim wszystko co się im przydarza, tak by po ponownym złączeniu rodziny, kochający tata mógł się dowiedzieć jak żyli. Postanawiają nauczyć się jak przeżyć w ciężkich warunkach i rozpoczynają trening.

   Niedawno oglądałem Whiplasha i byłem zawiedziony, pokazany tam upór w samodoskonaleniu i dążeniu do celu po pierwsze mnie nie przekonał, a po drugie wydał mi się bezsensowny, biorąc pod uwagę, że chłopak tam niszczył swoje życie w imię gry na perkusji. Tutaj jest nieco podobnie, ale wyznaczony przez braci cel ma sens. Bliźniacy już po paru dniach decydują się zahartować. Okładają się nawzajem pięściami i kijami, urządzają sobie głodówki, a wszystko to po to, by uodpornić się na ból i ciężkie warunki. Trening szybko zaczyna przynosić rezultaty, bo kolejni oprawcy prócz siniaków nie są im w stanie wyrządzić większej szkody. Chłopcy zyskują pewność siebie i stają się zaradni. Ich psychika uodparnia się na tęsknotę za starym życiem, udaje im się pokonać wrodzoną wrażliwość, uczą się zadawać ból i zabijać, tłumiąc wyrzuty sumienia.

A nagy füzet

   W ledwie parę miesięcy przechodzą totalną transformację, błyskawicznie dorastają, z zastraszonych i zagubionych chłopców zmieniają się w młodych mężczyzn zdolnych przeżyć w najcięższych warunkach. Jednocześnie nie tracą poczucia dobra i zła. Krzywdzą tylko gdy muszą w obronie lub w odwecie. Dobrym i słabszym ludziom starają się za to pomóc na miarę możliwości.

   Mnie ta historia naprawdę przekonała, a przy tym poruszyła. Ot kolejny przykład na to, że węgierskie kino podobnie jak i polskie zaczyna się podnosić z kolan po miałkich latach 90' i pierwszych latach XXI wieku. Dobry scenariusz to nie jedyny atut tej produkcji, oko cieszą również zdjęcia, przemyślane i dobrze zrealizowane, tak że wzmacniają jedynie realizm przedstawionej fabuły.

A nagy füzet

   Już sam trening braci i ich przemiana okazują się wystarczająco obszernym i ciekawych materiałem, a mimo to twórcy zadbali również o dopracowanie szczegółów. Wredna babcia nie jest urodzoną sadystka, ma swoje motywy, których co prawda do końca nie poznajemy, ale otrzymujemy sygnał, iż za całym jej zachowaniem kryje się jakaś tajemnica. Co do samych chłopców jeszcze, to ich przemiana nie polega jedynie na zahartowaniu sie na ból i staniu się zaradnym. Wielkie przemiany zachodzą również w ich psychice, co widzimy na przykładzie zmian ich relacji z babcią i rodzicami. Pod koniec widzimy zupełnie innych ludzi niż na początku.

A nagy füzet

   Duży zeszyt to też ciekawe spojrzenie na wojnę i historię Węgier. Samej wojny co prawda dużo nie widzimy, rozgrywa się ona gdzieś w tle, ale za to jej skutki mocno odbijają się na bliźniakach. Bo jakby mało było wrednej babci, to jeszcze przychodzi im konfrontować się ze zdegenerowanymi okolicznymi mieszkańcami. Chłopcy nie rozumieją polityki, a mimo to przychodzi im mieć do czynienia ze zbrodniami strzałokrzyżowców, tragedią Żydów i cynicznym wykorzystywaniem sytuacji przez co sprytniejsze i pozbawione kręgosłupa moralnego jednostki.

A nagy füzet

   Przy okazji zasmuciło mnie, że wszystkie strony tej wojennej zawieruchy przedstawiono w następujący sposób: dobrzy Żydzi, nie do końca źli Niemcy i zdegenerowani Węgrzy. Ja wiem, że jest potrzeba rozliczenia się z przeszłością, ale to już chyba któryś film historyczny, gdzie widzę żydożerczych Węgrów, wybielanych Niemców (tu o zgrozo SS-man) i uciśnionych Żydów. Tylko obraz Sowietów się zgadzał - po prostu dzicz.

A nagy füzet

   Po za tym myślę, że to bardzo udany obraz, przedstawiono tu wojnę i jej uczestników bez patosu. Mamy tylko oprawców, ofiary i widok ogółu powoli zezwierzęcającego się pod wpływem skrajnie trudnych warunków. Nie ma tu miejsca dla gierojów i Rambo, Największymi bohaterami okazują się bliźniacy przekraczający własne granice i przystosowujący się do ekstremalnej sytuacji, ale jednocześnie pozostają oni tylko dziećmi, które w tragicznych okolicznościach straciły dzieciństwo i wiele wycierpiały. Tu musze wyrazić wielkie uznanie dla braci László i Andrása Gyémánt, którzy mimo młodego wieku wykreowali niesamowicie prawdziwe postacie.

A nagy füzet

niedziela, 3 listopada 2013

Los utracony (Sorstalanság) 2005 reż. Lajos Koltai

   Ekranizacja nie może się mierzyć z książką, gdyż dominująca rola przypada w niej narracji. Chociaż zadbano o nią w filmie, to z oczywistych względów (ograniczenia czasowe) paść mogły tylko najważniejsze kwestie. Mówi się, że jedno zdjęcia zastępuje tysiąc słów, myślę jednak że opisy bohatera w książce lepiej, a w każdym razie inaczej przedstawiały obozową rzeczywistość. Bardzo zadbano o szczegóły, w sumie nic dziwnego skoro sam Imre Kertész napisał scenariusz.



   Zaskakuje rozmach z jakim nakręcono ten film. Dziesiątki jak nie setki statystów, świetne kostiumy, rekwizyty i scenografie pasujące do epoki. Przywykłem już do tego w węgierskich produkcjach, ale zawsze lubię głośno to wspomnieć (w przeciwieństwie do polskich gniotów, które robi się "na odwal się"). Można odnieść wrażenie, że obraz jest czarno-biały, ale to tylko wrażenie i dzięki temu spotęgowany jest ponury nastrój.

   Filmowy Gyurka zdaje się nie być taki naiwny jak pierwowzór, ale to tylko dla tego, że nie jesteśmy w stanie usłyszeć wszystkich jego myśli. Bez ciągłej narracji z jego strony trudno uzyskać ten sam efekt co w książce. Całość jest dokładnie odwzorowana, z tym że spłycona i pozbawiona wielu wątków czy też przemyśleń bohatera. Rozumiem jednak, ze inaczej się nie dało - film i tak ma ponad dwie godziny.



   Swoją drogą, najpierw warto przeczytać powieść, a zaraz po niej wziąć się za film, można wtedy wyłapać wiele drobnych elementów, na które nie zwrócilibyśmy uwagi w innym wypadku. W którymś momencie odniosłem wrażenie, że twórcy postawili bardziej na robienie nastroju, niż faktyczne przedstawianie problemów. I tak, w czasie transportu koleją mamy bardzo malownicze zdjęcia (Koltai to operator z czterdziestoletnim stażem), ale ludzie wyglądają na wypoczętych i zdrowych, zamiast wycieńczonych. Potem, już w obozie, się to zmienia.



   Przechodzimy do sprawy najbardziej kontrowersyjnej. W książce Kertész wyjątkowo oczernił Węgrów, zapominając przy tym oskarżać Niemców. Tu Węgrzy pokazani są zarówno w złym (żandarm który chce wyłudzić kosztowności na granicy) jak i dobrym świetle (policjant, który skinieniem nakłania Gyurkę do ucieczki, majster z fabryki, który upomina się o chłopców).

   Podsumowując, książka bardziej szokuje. Film jest wierną kopią, ale bardzo okrojoną. Dużym plusem jest scenariusz - fabuła est przedstawiona w sposób bardziej przystępny i składny (w powieści momentami zalatywało bełkotem).



piątek, 4 października 2013

Los utracony - Imre Kertész [recenzja książki]

   To moje drugie podejście do tej książki. Za pierwszym razem zrezygnowałem, bo zmęczył mnie styl narracji charakterystyczny dla piętnastolatka. Oczywiście rozumiałem, że to majstersztyk napisać dorosłemu w ten sposób książkę, ale mimo wszystko mnie to zmogło.

   Zaznaczę, że film mam już za sobą (recenzja ukaże się niedługo), czego trochę żałuję, bo nie chciałbym by rzutował on na moją opinię o pierwowzorze. Jeśli zapoznacie się z obiema wersjami to sami zobaczycie, że choć na pozór takie same, w rzeczywistości są różne. I wolałbym, żeby nie zakrzywiało to właściwego obrazu.

   Los utracony to opowieść o nastoletnim, budapeszteńskim Żydzie imieniem Gyurka (zdrobnienie). Pod koniec wojny chłopak trafia rok do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Jako narrator sam opowiada o swoim życiu tam.

   Imre Kertész napisał tę powieść w oparciu o historię własnego życia - w 1944 roku, w wieku piętnastu lat został zesłany do Auschwitz, a następnie Buchenwaldu. Wydarzenia te odcisnęły piętno na całą resztę jego życia i wpłynęły na karierę pisarską, sprawiając że wszystkie siły twórcze poświęcił na pisanie o Holocauście i totalitaryzmach.

   Mi niestety książka nie przypadła do gustu. Nie pierwszy raz stykam się z literaturą obozową, ale pierwszy raz z pisaną w ten sposób. Narracja jest prowadzona w stylu piętnastolatka, początkowo to denerwuje, ale można się przyzwyczaić. Nie mogłem za to pogodzić się z naiwnością, podziwem i zrozumieniem głównego bohatera wobec oprawców, nawet w momentach gdy spotykała go krzywda. Niestety wydaje mi się to zupełnie nierealne, tym bardziej jak na prawie dorosłego chłopaka, który już swój rozum ma. I choć jest to ciekawy zabieg, który urozmaica książkę, mnie raz za razem odrzuca.

   Gdzieś w połowie powieści zaczyna się więcej narzekania, ale jest to nie adekwatne do skali okrucieństwa w około. Końcówka za to, napisana jest trochę niespójnie, musimy sięgać do innych źródeł by dowiedzieć się co się stało, gdyż Gyurka w swej świętej naiwności nie jest w stanie nam tego powiedzieć.

   Dobrze że nie ma patosu, ani nadmiaru martyrologii, ale brak emocji wydaje się być jeszcze gorszy. Raz za razem nasuwa mi się porównanie do Pięciu lat kacetu Grzesiuka. Tam przynajmniej czuło się autentyzm, a autor niejednokrotnie zaskakiwał poczuciem humoru, które nie opuszczało go w tych ciężkich chwilach.

   Zwykle w tym momencie "polecam" książkę, ale nie tym razem. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematyką obozów koncentracyjnych znajdzie wiele lepszych dzieł.



sobota, 28 września 2013

Ja, inny. Kronika przemiany - Imre Kertész [recenzja książki]

   Poprzednie książki Kertésza, które czytałem (Język na wygnaniu i Likwidacja) zrobiły na mnie duże wrażenie i oceniam je pozytywnie. Może z tego powodu nastawiłem się również dobrze do Ja, inny. i niestety się zawiodłem.

   To zbiór luźnych przemyśleń autora, które w sposób bardziej obszerny możemy poznać w innych jego dziełach (czy to późniejszych czy wcześniejszych). Tutaj przeskakuje z tematu na temat, co moim zdaniem jest niesamowicie męczące. Chwilami można nawet odnieść wrażenie, że kończy rozpoczętą myśl w pół zdania.

   To ciekawy "pokaz slajdów" z paru lat jego życia (lata 90') - jego pracy i podróży. Jeśli zebrać to jednak w całość, to wyłania się obraz człowieka, który nie ma własnej tożsamości, nie czuje się ani Węgrem, ani Żydem, choć tego ostatniego by chciał.

   I choć tytuł mówi nam "Kronika przemiany", to ja żadnej przemiany nie widzę. Kertész zdaje się cały czas stać w miejscu, nie mogąc znaleźć dla siebie innej roli w życiu.



wtorek, 17 września 2013

Język na wygnaniu - Imre Kertész [recenzja książki]

   To zbiór esejów, listów i zapisów z wykładów. Łączą je przemyślenia autora na temat emigracji, tożsamości, Holocaustu i totalitarnych dyktatur rządzących jeszcze nie tak dawno Europą. To całkiem ciekawe połączenie, a wątki te przeplatają się w wzajemnie w zamieszczonych tekstach.

   Największy nacisk, Kertész swoim zwyczajem kładzie na Holocaust. Stawia ciekawą tezę, iż Holocaust nie miał nic wspólnego z antysemityzmem, dopatrując się czynnika sprawczego w upadku cywilizacji. Szuka tego przyczyn, zastanawiając się czy wpłynęło to na zmianę ludzkiej natury, czy może ta zmiana nastąpiła wcześniej i skutkiem tego doszło do tej tragedii. W osobnych rozważaniach próbuje nakreślić obraz Europy i świata po Auschwitz, a także jego wpływ na literaturę.

   Całkiem słusznie stwierdza, że obozy koncentracyjne znane są współczesnym ludziom z książek i filmów, które przedstawiają to w różny sposób. Po wojnie temat był przemilczany w bloku wschodnim (ze względu na podobieństwo do Gułagu), by po 89 roku stać się towarem medialnym. To zjawisko sprawia, że nikt nie stara się zastanowić głębiej nad tematem i spróbować wczuć w sytuację ofiar. Przechodzimy nad tym do porządku dziennego. Podobnie jak nad tymi, którzy przeżyli.

   I tak, obraz niemieckich obozów koncentracyjnych już się wykrystalizował w zbiorowej świadomości, a przynajmniej przybrał pewne ogólne wyobrażenie, różniące się szczegółami w zależności od książki czy filmu, który go podejmuje. Na obraz Gułagu zaś, trzeba jeszcze poczekać (tak autor pisał ponad dwadzieścia lat temu, ale myślę, że słowa te są nadal aktualne).

   Sporo miejsca poświęca jest socjalizmowi, życiu w nim i piętnie jakie wywarł na wszystkich obywatelach. Kertész pisze głównie na własnym przykładzie, ale i my, Polacy którzy mamy podobne doświadczenia historyczne, możemy się identyfikować z tymi poglądami.

   Zwraca szczególną uwagę na inteligencję i te jednostki spośród niej, które pomagały budować totalitarny ustrój (a część z tych osób lata później pomagała go burzyć). Zastanawia się nad spolegliwością wobec władzy, postawami opozycyjnymi, a także tymi poszukującymi kompromisu.

   Wiele pisze o swojej tożsamości. Nie czuje się Węgrem, gdyż jest Żydem i doznał wielu krzywd ze strony swojej ojczyzny (państwo węgierskie szykanowało go latami i w końcu wysłało jako młodzieńca na śmierć), jednocześnie nie jest religijny, nie zna hebrajskiego i ma nikłe pojęcie na temat kultury i obyczajów żydowskich. Tym samym swojego miejsca nie upatruje w żadnym konkretnym kraju, ani wśród żadnego narodu, stawiając siebie "obok".


   Podsumowując. To naprawdę świetna książka skłaniająca do wielu przemyśleń. Można się z autorem zgadzać lub nie, ale nie da się pozostać obojętnym na jego słowa. Napisana w sposób niezwykle wciągający  i lekki, mimo niełatwych tematów. I chociaż teksty pochodzą sprzed 10-20 lat, to nadal nie straciły na aktualności.








piątek, 26 lipca 2013

Zimne dni - Tibor Cseres [recenzja książki]

   Tak jak obiecałem, zaczynamy zmiany na blogu :)

   Rzadko wpadają mi w ręce węgierskie książki. Jeśli już się tak stanie to mają one na ogół ponad trzydzieści lat. Tak było i tym razem, gdy odwiedziłem antykwariat na wyprzedaży trafiła mi się powieść Tibora Cseresa - Zimne dni. Na Węgrzech została ona wydana w 1964 roku, a pierwsze polskie wydanie pojawiło się w 1968. Znalazłem ją przypadkiem, gdy wśród sterty rzuciła mi się w oczy charakterystyczna okładka Kolekcji Literatury Węgierskiej, serii która ukazywała się Polsce Ludowej.

   Książka jest próbą rozliczenia się z tragicznym epizodem węgierskiej historii jakim jest masakra ludności serbskiej i żydowskiej, której dokonały węgierskie wojska i żandarmeria w styczniu 1942 roku w Nowym Sadzie i okolicach. Przebieg tych zdarzeń jest opowiedziany przez czterech ich uczestników, wojskowych osadzonych w jednej celi, którzy wspomnieniami wracają do tamtych dni. Ich świadectwa uzupełniają się na wzajem i ukazują sprawę z różnych perspektyw - zarówno z punktu widzenia oficerów jak i zwykłych szeregowych. Autor stara się przedstawić mechanizmy ludobójstwa i indywidualnej, bądź zbiorowej odpowiedzialności, a także poczucia winy oprawców. Musze przyznać, że to znakomite studium psychologiczne zbrodniarzy, albo jak to się mówi w takich sytuacjach - "ludzi którzy wykonywali tylko rozkazy".

   Styl pisania nie porywa, może to wina tłumaczenia, nie wiem. Fabuła momentami jest przedstawiona w sposób dość nudny i chaotyczny (zabieg zdaje się celowy, lecz nieudolnie przeprowadzony). Z upływem stron dałem jednak radę się wciągnąć. Na pocieszenie dodam, że na końcu wszystkie elementy układanki wpadają na właściwe miejsca, tworząc przejrzysty obraz całości.

   Nie żałuję, że przeczytałem te książkę. Poznałem historię tej tragicznej karty węgierskiej historii, w sposób o wiele bardziej obrazowy niż suche fakty, które zapewnić mogą podręczniki czy encyklopedie. Powieść zmusiła mnie też do zastanowienia się jaką odpowiedzialność za zbrodnie ponosi szeregowy żołnierz czy oficer, który jedynie wykonuje rozkazy i jaki wpływ ma to na ich psychikę i dalsze funkcjonowanie.

   Polecam osobom zainteresowanym tematem. Nie jest to lektura pod poduszkę.