piątek, 4 października 2013

Los utracony - Imre Kertész [recenzja książki]

   To moje drugie podejście do tej książki. Za pierwszym razem zrezygnowałem, bo zmęczył mnie styl narracji charakterystyczny dla piętnastolatka. Oczywiście rozumiałem, że to majstersztyk napisać dorosłemu w ten sposób książkę, ale mimo wszystko mnie to zmogło.

   Zaznaczę, że film mam już za sobą (recenzja ukaże się niedługo), czego trochę żałuję, bo nie chciałbym by rzutował on na moją opinię o pierwowzorze. Jeśli zapoznacie się z obiema wersjami to sami zobaczycie, że choć na pozór takie same, w rzeczywistości są różne. I wolałbym, żeby nie zakrzywiało to właściwego obrazu.

   Los utracony to opowieść o nastoletnim, budapeszteńskim Żydzie imieniem Gyurka (zdrobnienie). Pod koniec wojny chłopak trafia rok do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Jako narrator sam opowiada o swoim życiu tam.

   Imre Kertész napisał tę powieść w oparciu o historię własnego życia - w 1944 roku, w wieku piętnastu lat został zesłany do Auschwitz, a następnie Buchenwaldu. Wydarzenia te odcisnęły piętno na całą resztę jego życia i wpłynęły na karierę pisarską, sprawiając że wszystkie siły twórcze poświęcił na pisanie o Holocauście i totalitaryzmach.

   Mi niestety książka nie przypadła do gustu. Nie pierwszy raz stykam się z literaturą obozową, ale pierwszy raz z pisaną w ten sposób. Narracja jest prowadzona w stylu piętnastolatka, początkowo to denerwuje, ale można się przyzwyczaić. Nie mogłem za to pogodzić się z naiwnością, podziwem i zrozumieniem głównego bohatera wobec oprawców, nawet w momentach gdy spotykała go krzywda. Niestety wydaje mi się to zupełnie nierealne, tym bardziej jak na prawie dorosłego chłopaka, który już swój rozum ma. I choć jest to ciekawy zabieg, który urozmaica książkę, mnie raz za razem odrzuca.

   Gdzieś w połowie powieści zaczyna się więcej narzekania, ale jest to nie adekwatne do skali okrucieństwa w około. Końcówka za to, napisana jest trochę niespójnie, musimy sięgać do innych źródeł by dowiedzieć się co się stało, gdyż Gyurka w swej świętej naiwności nie jest w stanie nam tego powiedzieć.

   Dobrze że nie ma patosu, ani nadmiaru martyrologii, ale brak emocji wydaje się być jeszcze gorszy. Raz za razem nasuwa mi się porównanie do Pięciu lat kacetu Grzesiuka. Tam przynajmniej czuło się autentyzm, a autor niejednokrotnie zaskakiwał poczuciem humoru, które nie opuszczało go w tych ciężkich chwilach.

   Zwykle w tym momencie "polecam" książkę, ale nie tym razem. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematyką obozów koncentracyjnych znajdzie wiele lepszych dzieł.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz