poniedziałek, 14 października 2013

Białe dłonie (Fehér tenyér) 2006 reż. Szabolcs Hajdu

   To historia młodego węgierskiego gimnastyka Miklósa Dongó, który jedzie do Kanady, by zająć się trenowaniem dzieci i młodzieży. Ostatecznie zostaje mu przydzielony nastoletni buntownik, który choć uzdolniony sprawia ogromne problemy. W końcu jednak Miklósowi udaje się znaleźć z nim wspólny język, a przy tym pokonać własne lęki. To jedna strona filmu, ale pokazywane jest też dzieciństwo Miklósa, kiedy zmuszany był do nadludzkiego wysiłku, przez rodziców przerzucających na niego swoje niezdrowe ambicje i trenera, który maltretował go psychicznie i fizycznie.


   Film jest świetnie zrealizowany i opowiada naprawdę mocną historię, która może poruszyć widza. Problem w tym, że temat jest wtórny. Zapewne po przeczytaniu powyższego krótkiego opisu skojarzyło Wam się kilka znajomych filmów. No właśnie, to jedyny mankament Białe dłonie nie mają czym nas zaskoczyć. Chore ambicje rodziców przenoszone na dzieci? Znamy. Trener sadysta, bezkarnie dręczący dzieciaki? Znamy. Praca z trudną młodzieżą? Znamy. Powrót "na ring" po latach? Znamy. Długo mógłbym wymieniać. Niestety fabuła jest na wskroś przewidywalna.



   Czy powinno nas to zrażać? Niekoniecznie. Jak już napisałem film jest świetnie zrealizowany. Mimo iż nie występują w nim wielkie gwiazdy węgierskiego srebrnego ekranu, to do gry aktorskiej nie można się przyczepić. Całość jest dość surowa, ale taka ma właśnie być. Film ma klimat i nie nudzi. Dodatkowym smaczkiem jest to, że miłośnicy gimnastyki mogą nacieszyć oczy efektownymi wyczynami gimnastyków.

   Mnie do refleksji skłoniło zachowanie chłopaka, który mimo iż otoczenie robiło wszystko by obrzydzić mu gimnastykę, nie zrezygnował z tego i dalej ćwiczył. Często zadowalał w ten sposób rodziców, bądź trenera (który mimo wszystko go cenił), ale w rzeczywistości robił to tylko dla siebie i nawet bez wywieranej presji podnosiłby swoje umiejętności.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz