niedziela, 13 października 2013

Wróbelek Wili (Vili, a veréb) 1989 reż. József Gémes

   Na YouTube wyczaiłem... nie, nie, kłamię Was. Na Filmwebie wyczaiłem ten tytuł i próbowałem go znaleźć gdzieś po polsku. Bez skutku, chociaż polski plakat do filmu jest, więc i tłumaczenie kiedyś musiało powstać skoro to u nas grali. Nieważne. Zdecydowałem się oglądać w oryginale. I w tym momencie dochodzimy do YT :D

   Jestem pewien że lata temu to widziałem. Tylko gdzie? Na polskiej czy niemieckiej TV?

   Film opowiada historię dziesięcioletniego chłopca imieniem Wili, który marzy o tym by zostać myśliwym. "Przygotowując się" do tego znęca się nad swoim kotem i strzela z wiatrówki do wróbli. Świadkiem tego jest pewna starsza pani, która okazuje się... nazwijmy ją czarodziejką. Aby nauczyć Wiliego szacunku dla zwierząt zamienia go we wróbelka, niestety z braku magicznego proszku nie może dokończyć zaklęcia i wychodzi po nową puszkę specyfiku, zostawiają chłopca pod postacią ptaka samego. W tym momencie do akcji wchodzi mściwa kocica, a Wili musi uciekać, przy czym nie potrafi jeszcze latać. I tak zaczyna się jego budapeszteńska przygoda w czasie której pozna inne wróble, z którymi się zaprzyjaźni, a wśród nauczyciela imieniem Cipur, który nauczy go latać w zamian za naukę czytania.

   Fabuła jest prosta i pouczająca. Przygody Wiliego nie nudzą, można się przy nich zrelaksować i miło spędzić czas. Bo chociaż to przede wszystkim film dla dzieci, to myślę, że i dla dorosłych nie był by najgorszy, w każdym razie nie jedną hollywódzką szmirę bije na głowę.

   Kolejna sprawa to rewelacyjna kreska i kolory, wyglądają bardzo zachęcająco. Byłem pod wrażeniem przypomniawszy sobie naszego Bolka i Lolka czy Reksio (biorę już pod uwagę te późniejsze z końca lat 80'), które zawsze mnie i moich rówieśników odstraszały (nie mówcie, że nie, kiedy byłem mały niemal tylko to na dobranockę leciało, więc wiem co mówię).

   Film ma mocny przekaz moralizatorski i chociaż już dzisiaj wygląda trochę archaicznie, to myślę że dałby radę się obronić w oczach najmłodszych widzów.

   Na koniec wisienka na torcie. Znacie już to moje zboczenie: zawsze zwracam uwagę na polskie samochody w węgierskich filmach. Tym razem również udało mi się dwa złapać, chociaż w życiu nie spodziewałbym się rozpoznawalnie odwzorowanych polskich aut a kreskówce. A jeśli jesteśmy przy szczegółach, to miłośników Budapesztu powinno zainteresować, że akcja filmu toczy się właśnie w tym mieście i rewelacyjnie oddano jego topografię.

   Parę screenów:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz